środa, 15 kwietnia 2009

Dziura w skarpecie

Jak każdy rasowy, walczący ateista, z przyjemnością chadzam do kościoła, by z teatralnym sceptycyzmem przysłuchiwać się niedzielnym kazaniom, ostentacyjnie stać, gdy wszyscy klęczą i z niemym zdziwieniem obserwować pokaz symultanicznego uprawiania religijnych rytuałów w wykonaniu tłumu zjednoczonego kolektywną intencjonalnością. W trakcie Bożego Narodzenia dopada mnie nawet świąteczny nastrój, dzięki któremu coroczne wielkie sprzątanie, wielkie gotowanie i wielkie żarcie przebiega bezstresowo, w rytm nieśmiertelnych dźwięków Last Christmas, a podczas wigilii sprawia, że z pasją i przejęciem zawodzę tradycyjne polskie kolędy w duecie z Feel. Nie przeszkadza mi ateizm, gdy chodzi o prezenty i choinkę. Pewnie dlatego nie cierpię Wielkanocy.

Ale bywa również i tak, że w trakcie mszy tylko ironicznie się uśmiecham, jakbym znał jakąś kłopotliwą dla innych tajemnicę, poddając jednocześnie analizie swój bezczelnie laicki strumień świadomości, z zapałem godnym początkującego onanisty. I nawet myślę sobie wtedy czasem, w odruchu wielkodusznego współczucia, że właściwie co się będę czepiał tych rozmodlonych ludzi z ich niegroźnym, zabawnym fetyszem? Wszak szerokie koła rozmaitym hołdują mniemaniom. A co by był ze mnie za ateista, gdyby ich zabrakło?

Przeglądając internetowe strony portalu racjonalista.pl nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tamtejsi wolnomyśliciele doznają takiej właśnie masochistycznej frajdy na myśl o tym, że gdzieś tam istnieją religijni fanatycy spod chrześcijańskiej bandery, od babć w moherowych beretach, po dziadka wymachującego parasolką w kierunku kamer TVN. Nie ważne, że to zaledwie garstka bezbronnych emerytów i rencistów z nadmiarem wolnego czasu i politycznym zacięciem. Ważne, że wróg. Tak więc mnożą się artykuły o ciemnych masach wyznających kreacjonizm, najeżone sarkazmem paszkwile na wyznawców ojca Rydzyka oraz, coraz częściej, sensacyjne reportaże o oszołomach z USA (Ted Haggard i spółka), którymi nie przejmuje się nikt, oprócz samych ateistów. Pusty śmiech ogarnia na taką donkiszoterię walczącą z urojonym, wirtualnym przeciwnikiem. Ale śmiech zamiera na ustach, gdy uświadomimy sobie, że duża część "racjonalistów" w taki właśnie groteskowy i wykoślawiony sposób odbiera wszystkich ludzi wierzących. Bo tak wygodnie. I zabawnie. I nie trzeba za dużo myśleć.

Tymczasem ja, jako rasowy, walczący ateista, co roku przyjmuję księdza po kolędzie z tym samym ironicznym uśmiechem. I Biblią, schowaną między pretensjonalnym Bogiem urojonym Dawkinsa, histerycznym Traktatem ateologicznym Onfreya, i wydumanym Bóg nie jest wielki Hitchensa. Na dokładkę przywalam to z góry Odczarowaniem Dennetta i Cudem teizmu Mackiego (jedyne książki z tej ateistycznej paczki warte uwagi). A biedny klecha robi wtedy taaaakie oczy! A przynajmniej takie by zrobił, gdyby to w ogóle zauważył. Ech.

pewien człowiek założył siebie
i wyszedł na ulicę gdzie spotkał
kolegę
z czasów
gdy kiedyś
zsikał się w piaskownicy

wpadnij do mnie
nie mogę poważnie
czemu pogadamy
mam dziurę w skarpecie
rozumiem
cześć

i znalazł się w miejscu którego nie ma
na mapie ani nigdzie
tak sobie myślał
zdjął płaszcz
i zawiesił na haku
a potem usiadł

nie poznała go
dopiero gdy się ubrał
i poprawił włosy
to ty
było mi gorąco
nie mów