poniedziałek, 19 lipca 2010

Ekologia patologii

Cierpieć za miliony - wielu tego próbowało. Oczywiście z różnym skutkiem. Jedni kończyli na stryczku, stosie, krzyżu albo haku. Albo jak Neo - ale nie jestem pewny jak on skończył, bo po tym jak go maszyny wciągnęły w świetlistą poświatę słuch po nim zaginął. Inni, ci mniej pompatyczni, mniej spektakularni, w samotności unosili rękę i zaciskali pięść. Potrząsali nią. I znów. I jeszcze raz. Potem, gdy opuściło ich już napięcie, napuszczali wodę do wanny i ogłaszali w lustrze, że chcą zmienić świat. No właśnie. Zmienić świat? Cierpieć za miliony? Nie wiem czy zauważyliście, ale od pewnego czasu sam próbuję to robić. Włączam telewizor, a tam same nieszczęścia: kryminalne zagadki Miami, Las Vegas, New York, Wzór, nie wiem, jakieś W11. I co wtedy robię? Zamykam oczy i zaczynam cierpieć. Czasem się nawet wykrzywię. Zmarszczę. Zgarbię. A jak już się tak bardzo w tym swoim cierpieniu zawezmę to jestem nawet w stanie powiedzieć auć. Albo oj. Albo sssss. Po chwili otwieram oczy i nagle sprawiedliwości stało się zadość, a przestępstwo zostało zlizane. Jednym słowem - sukces. Dobro zatriumfowało. Zauważyliście?

Cierpienie. Ze słyszenia wiem, że szczególnie rozmiłowani w nim byli starożytni Grecy, po których odziedziczyliśmy takie słowa jak patos czy patologia. Na przestrzeni dziejów stosunek do cierpienia zmieniał się w zależności od panującej filozoficzno - religijnej mody. Buddyści uważali, że wszystko jest cierpieniem - na przykład bycie kobietą - a celem życia jest usunięcie tegoż cierpienia poprzez zmierzanie ku Oświeceniu na drodze Ośmiorakiej Ścieżki. Człap, człap, człap. Cierpienie, cierpienie, cierpienie. Tak, tak, tak. Z drugiej strony chrześcijańska mitologia poucza, że cierpienie uszlachetnia - między innymi dlatego taką popularnością cieszą się w naszej kulturze wszelkie romantyczne porażki - gloria victis - chwała zwyciężonym. Na marginesie - odczuwacie czasem niepokój na myśl o tym, że wasz stosunek do świata jest rezultatem takiego a nie innego pochodzenia geograficznego? Może trzeba było jednak nie zwiewać z geografii? Ale te gleby! Gleby!

Cierpieć można na różne sposoby, ale roboczo wymienię trzy: fizyczny, psychiczny i metafizyczny. O ile pierwsze dwa są intuicyjnie łatwe do uchwycenia, to trzeci może komuś nieprzyzwyczajonemu do bezproduktywnej spekulacji stanąć kołkiem między jednym a drugim neuronem. Metafizyczne cierpienie, co to takiego? No cóż, aby to zrozumieć nie wystarczy posłuchać piosenki Perfectu o niefizycznych bólach. Nie wystarczy poczytać Kierkegaarda. Przydałoby się również trochę wiedzieć co i jak.

Tak czy siak, gdy podzieliłem się tym moim cierpiętniczym zacięciem z sąsiadem, stwierdził on, że jemu wystarczającego dyskomfortu egzystencjalnego przysparza lumbago i polityka. Nie wiem dokładnie, co to lumbago, chociaż nieodmiennie kojarzy mi się z jakimś latynoamerykańskim tańcem, ale w kwestii polityki jestem w stanie się z nim zgodzić. Z tą różnicą, że gdy widzę wygibasy polityków PiSu próbujących dać Polakom do zrozumienia, że w Smoleńsku był zamach, z jednoczesnym zapieraniem się, że chodzi tylko o Prawdę przez wielkie P i nic ponadto, to odczuwam ból fizyczny tam, gdzie kończą się plecy. Podobnie się czuję, gdy z drugiej strony obserwuję PO, udające, że nic się nie stało. I zastanawiam się wtedy tylko, czy to już to słynne lumbago mnie wreszcie dopadło czy to jednak zwykły żal mi zaczął ściskać to i owo.

Ale jak to mówią (kto? możecie powiedzieć, że ja, a co tam), rodzimy się jako cyniczni realiści albo zakłamani idealiści. Innymi słowy albo uznajemy, że świat jaki jest, każdy widzi, albo twierdzimy, że ulegamy złudzeniom, dostrzegamy jedynie cienie i tak dalej, a prawdziwy świat mimo iż niewidzialny to jest za to Piękny, Dobry i Prawdziwy (w skrócie PDP). Idealizm potrafił na przestrzeni dziejów zamroczyć niejeden umysł kuszącą ofertą błyszczących abstrakcji - niemiecka skłonność ulegania idealizmowi przyczyniła się, zdaniem niektórych, do popularności hitlerowskich pomysłów na ostateczne rozwiązywanie różnych kwestii, a parę lat wcześniej cierpiący Werter wprowadził modę na samobójstwa z nieszczęśliwej miłości. Niemcy! Ale nawet dzisiaj różne mistyczne odmiany idealizmu generują nowe zastępy fanatyków gotowych oddać życie za sprawy nie-z-tego-świata.

Czy ten stronniczy opis idealizmu świadczy o tym, że jestem przeciwnikiem tej koncepcji filozoficznej? A skąd. Czy łącząc w tak toporny sposób idealizm z cierpieniem dokonuję semantycznego nadużycia? Być może. Mimo to żyję jednak w głębokim przekonaniu, że służba wzniosłej idei jest zajęciem szlachetnym i wartym cierpienia, co jak napisałem na początku staram się wcielać w życie. Od wczoraj. Co prawda odpowiedzialność za losy milionów jest niezwykle przygniatającym wyzwaniem i czasami boję się, że mu nie sprostam, ale jak to mówią: Actus hominis non dignitas iudicentur – Niech będą sądzone czyny człowieka, a nie jego godność (zawsze powtarzałem, że chwytliwa sentencja potrafi uzasadnić każdą głupotę). A na wyssane z palca zarzuty, że to po prostu z wakacyjnych nudów zacząłem cierpieć na syndrom zbawiciela, odpowiem: wspaniałomyślnie wam wybaczam, niewdzięcznicy.