środa, 17 lipca 2013

To przecież tylko dla naszego dobra (i w ogóle)

Gdy ostatnio wyszło na jaw, że politycy dotrzymują jednak czasem swoich wyborczych obietnic - np. słuchają głosu każdego obywatela - większość zareagowała zaskakująco nerwowo. Skąd ta panika? - pytam znajomych kodujących asymetrycznie w kryptograficznym szale wysyłane między sobą pliki - dopiero co narzekali, że rząd ich nie chce słuchać, a teraz nagle tacy strasznie tajemniczy. Ine rpezsazkzdja ubidel -  odpowiadają szyfrem z przesunięciem, a chociaż nic z tego nie kumam (jestem beznadziejny w literaki), to coś tak czuję, że to raczej nic przyjemnego. Na odczepnego mówią mi w końcu, że słuchanie obywatelskich postulatów wygłaszanych w przestrzeni publicznej jest czymś zupełnie innym, niż podglądanie ludzi podczas podziwiania przez nich internetowych fotek uroczych kociaków (nie wiem co miałoby być w tym takiego wstydliwego, ale może coś źle tłumaczę z angielskiego). Ale nawet jeśli ci panikarze mają rację, że rząd nie ma prawa mieszać się do naszej prywatności, to ja i tak im jej nie przyznam, ponieważ mam z tym straszny problem - z przyznawaniem ludziom racji; jestem po prostu strasznie przekorny.

Faktem jest, że najprawdziwsi i najautentyczniejsi jesteśmy wtedy, gdy myślimy że nikogo obok nie ma. Wiem o tym ja, wiedział o tym gombrowiczowski Józio desperacko próbujący się odkochać, podglądając pod prysznicem Pensjonarkę. A że najwyraźniej nie wszyscy potrafią tak jak Pensjonarka i oczywiście ja (bo ja to nie mam żadnych tajemnic, prawie żadnych) konsekwentnie trzymać się swojej formy zarówno wśród "ludzi", jak i w domu, więc trafia ich szlak, gdy ktoś im próbuje dłubać przy intymności. Albo przy mailach. Gdy Edward Snowden nie zdziwił nikogo ujawniając coś, co wszyscy i tak od dawna przeczuwali, internauci zareagowali tak jak każdy paranoik, który okazuje się mieć rację - podkręcili tylko swoje paranoiczne fiksacje. I nagle skoro rząd czyta maile, to i pewnie zmienia środowisko smugami kondensacyjnymi, a w wolnym czasie spiskuje z kosmitami. Wiem, wiem, sprowadzam poważne rzeczy do absurdu, ale to tylko dlatego, że jestem taki strasznie przekorny. Mhm.

To nie jest tak, że wszystko mi wisi i powiewa. To nie jest nawet kwestia cynizmu. Nie mam nic do protestujących, sam często protestuję, chociaż mniej spektakularnie - np. krzyczę do monitora - a skandujące na mrozie masy budzą mój szczery podziw i szacunek (sam bym tam pewnie poszedł pokrzyczeć, gdyby nie paniczny strach przed tłumem). Mój problem polega więc na tym (oprócz agorafobii oczywiście. I hipochondrii. I, o Boże, arachnofobii), że chociaż rozumiem zło inwigilacji (czytało się trochę Orwella, a co), to nie bardzo wiem do kogo mam mieć o nią pretensję. Do rządu? Do Masonów? Do Żydów? A może po prostu do sił ciemności? I nic nie stoi na przeszkodzie (bo niby co?), by uznać rząd za sił ciemności emanację, a wtedy całkiem (dla odmiany) jasne się staje, że złość ludu na rodzimych politykach musi się z ulicznym zaangażowaniem skoncentrować. Ale czy z drugiej strony nie może być i tak, że ci nasi swojscy stołeczni okupanci, przepychając chyłkiem różne niewygodne dla społeczeństwa ustawy, robią to jakby niezbyt chętnie, wiedząc, czując może podskórnie, że wkrótce, gdy im mandat wygaśnie, sami trafią do szaro-obywatelskiego limba, stając się, tak jak reszta przypadkowych rodaków,  przedmiotem istniejącym ponieważ postrzeganym? No a skoro "tak naprawdę" nie chcą ludu swojego szpiegować, to czemu to w ogóle robią?

Może czynią to ze strachu (bo kto by się nie bał sił ciemności)? Z głupoty (najpewniej) albo po prostu z chciwości i żądzy władzy? A może wkurzać nas powinna przede wszystkim Bruksela, a jak nie ona, to już na bank USA? Nie wiem, chociaż dla mnie takie nieokreślone wkurzenie to i tak chleb powszedni, bo ja ciągle strzelam na coś focha. Pomijając jednak źródło złej, inwigilacyjnej woli, to co z motywami za całym tym prismowym spiskiem stojącymi? Cui bono (cui malo)? - aż chciałoby się zapytać, puszczając oko do niewielkich piewców kultury wysokiej. Moim zdaniem, a zwykle się ze swoim zdaniem zgadzam, sprawa wpisuje się w szerszy kontekst, uwaga, filozofii, znowu uwaga, karania, co sprowadza się do pytania - czy większy nacisk powinniśmy kłaść na prewencję, czy jednak w obawie przed raportem mniejszości interesować nas powinny raczej tylko konsekwencje tych niezbyt dobrych postępków? Korwiniści wszelkiej maści wybierają drugą opcję, a ci wrażliwsi, i nie zawsze lewaccy zapobiegacze, załamują w odpowiedzi ręce nad rzeszą ofiar, których można by uniknąć, gdyby tylko skuteczniej ludzi od robienia potencjalnie złych rzeczy zniechęcać. A jak to się ma do czytania maili?

W obecnych czasach - co w Gronach gniewu uświadomił mi ostatnio Steinbeck, a co wam może uświadomić cokolwiek innego, bo ja się tutaj tylko subtelnie chwalę, że czytam czasem ambitne książki - coraz częściej to nie ludzie są odpowiedzialni za zło tego świata, lecz idee, którym służą. Idee te przerastając swoich twórców, uzależniają ich od siebie, wiążąc pomyślność jednostek z dobrem, caps-alert, SYSTEMU (jak bardzo banalnie by to nie brzmiało). System ten nie jest, wbrew opinii anty-konspiratorów spiskowych, centralnie sterowanym narzędziem opresji sił ciemności, jest raczej samodzielnym produktem myśli ludzkiej (niech będzie - siłą ciemności samą w sobie), który ocierając się o jakieś metafizyczne sprzężenie zwrotne, produkuje swoich własnych wyznawców, nawet tych krytycznie nastawionych. I okazuje się nagle, że atakując system, atakujemy samych siebie, zanurzonych w ideologicznym oceanie naszego miejsca w historii, bez większych szans na wyjście poza horyzont zdarzeń. I łatwo powiedzieć, że nie podobają nam się reguły rządzące informatycznym światem, ale trudno wskazać jakieś nowe i lepsze, tym bardziej, że nie ma jak wrócić do starych.

Współczesny system "demokracji liberalnej" promuje bezpieczeństwo i zniechęca do umierania za poglądy - i nikt nie powie, że jest mu z tym źle; strach przed utratą życia w zamachu o zasięgu nuklearnym - a zagrożenie atakiem z użyciem broni atomowej jest całkiem realne - popycha nosicieli "memów prewencji" - strażników systemu - do drastycznych, prewencyjnych kroków - do powszechnego, profilaktycznego skanowania w poszukiwaniu wszelkiego malware'u - "złych pomysłów" możliwych do realizacji - np. szperając w naszej korespondencji. I chociaż słusznie protestujemy przeciwko takim praktykom, to z drugiej strony oczekujemy przecież skutecznej ochrony przed międzynarodowym terroryzmem (bo cokolwiek rząd robi - ironia - zawsze jest to wymierzone przeciwko terrorystom lub w trosce o nasze dzieci) - i bądź tutaj mądry i wskaż złoty środek. Koniec końców w zamian za poczucie otępiającego bezpieczeństwa system żąda od nas ofiary z prywatności, i wielu, być może zbyt wielu, jest w stanie się na to zgodzić.

Czy uprawiam teraz usprawiedliwianie Wielkiego Brata wraz z całym jego wścibskim systemem Ministerstwa Prawdy i Miłości? Na pewno nie. To może wyrażam tylko bezsilność w obliczu kół mielących historię - jak można wszak walczyć z Zeitgeistem - wspinając się na barykady? Beznadziejny byłby ze mnie rewolucjonista, ale nie po drodze mi z Kubusiem Fatalistą. Faktem jest, że nie wiadomo do kogo mieć dzisiaj pretensje za zło tego świata, ale prawdą jest również, że nie musimy zgadzać się na wszystkie, wciskane nam na siłę szczepionki. I chociaż próbuję jakoś zrozumieć orwellowskie zapędy rządzących, którzy robią co mogą, by ich głowy nie turlały się po ulicach w razie powtórki z WTC, to wierzę jednocześnie w spryt i odwagę ludzi takich jak Snowden, że nie okażą się obojętni na wygodne pomysły polityków. Nawet jeśli rząd musi podejmować trudne decyzje, my nie musimy udawać, że nie mamy nic przeciwko (inspirational music). To tylko banalna zachęta do osobistej prewencji przeciwko prewencyjnej instytucjonalnej opresji. A tego, póki co, nie mogą nam jeszcze zabronić.