sobota, 29 stycznia 2011

Metodologia głosowania

Polityczny post. Ponoć ludzie, którzy wybierają się na wybory, głosują, ponieważ zgadzają się z programem danej partii, albo nie chcą powrotu Kaczyńskiego. Co za naiwność! Gdyby partie chciały realizować swój program (jaki program?), to by go, że tak pozwolę sobie błysnąć logiką, realizowały zaraz po wygraniu wyborów - tymczasem... Rywin, Lepper, Olejnik, Chlebowski... A wystarczy tylko coś sobie, że tak błysnę świadomością, uświadomić - większość polityków to ludzie z długim poselskim stażem, z czego wynika, że partie, zmieniając nazwy, nie zmieniają ludzi - następuje tylko przetasowanie kart. Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby wymienić całą talię?

Ci, którzy żywią sympatię na przykład do poglądów lewicowych, mówią: SLD! Ewentualnie Palikot. A SLD nie miało przypadkiem okazji, żeby sobie trochę niepodzielnie porządzić? A Palikot nie był w partii rządzącej na znaczącym stanowisku? Czy ktoś naprawdę sądzi, że zmiana twarzy lidera w jakikolwiek sposób zmienia naczelny imperatyw partyjny: utrzymać się u władzy, posadzić swoich na stołkach i porobić kilka przekrętów, żeby ustawić się na przyszłość? A ci, którzy żywią sympatię do prawicy... W polskim parlamencie siedzi sam socjalizm - klerykalny albo antyklerykalny. Prawica?

Sondaże (hihi) wyborcze prezentują 4 (+2) możliwe partie do rządzenia: PO, PiS, SLD, PSL (+ ewentualnie PJN lub Palikot). Te drugie reklamowane są jako "coś nowego" - O RLY? Wybieramy nazwę partii czy ludzi? Bo jeśli ja chciałbym wybrać coś nowego, to poszukałbym KOGOŚ nowego. A w rzeczywistości ci NOWI plasują się w okolicach jednego sondażowego procenta. Kto "zmarnuje" swój głos na kogoś takiego, gdy pod krzyżem "straszy" Kaczyński?

Swego czasu Andrzej Lepper omamił społeczeństwo krzycząc, że on jeszcze nie rządził - dajcie mu szansę, a namiesza wśród tych "złodziei". I ludzie to kupili - to był swój, prosty chłop, który gadał politykom w twarz to, co zwykli ludzie mogli sobie tylko gadać przy wódce. W pewnym sensie rozumiem ten wybór. Był to wybór szkodliwy, fakt. Można się zastanawiać, czy następny taki eksperyment - wybranie kogoś nieznanego, jakiegoś kolejnego Tymińskiego - nie byłby nawet większą katastrofą. Ale jak długo jeszcze społeczeństwo będzie dawało robić się w konia ludziom, którzy wybierani są nie dlatego, że czynią DOBRO, ale dlatego, że mają najwięcej kasy na reklamy w mediach? Głosuj na nas lub umieraj.

Współczesna polityczna rzeczywistość nie sprzyja myśleniu w kategoriach ojczyźnianych - w Sejmie nie ma nikogo, kogo można by nazwać mężem stanu, kto o rację stanu by się troszczył, a nie o racje swoich sponsorów. Zachodzę w głowę, czy warto głosować na ludzi, którzy od lat siedząc w poselskich ławach, zawodowo, w świetle prawa, od 1989 roku regularnie ruchają społeczeństwo. Mark Twain mawiał, że gdy poczujesz, że jesteś w większości, nadszedł czas na zmiany. Świat byłby lepszy (tak myślę!) gdyby ludzie głosowali tylko na tych, których jest w mediach jak najmniej - do czasu, gdy zamiast śmiesznych obietnic na bilbordach, będą mogli wykazać się jakimiś konkretami. Tylko kto lubi konkrety? One są takie brutalne.

Czasem nie mogę opędzić się od cynizmu, gdy słucham przejętych histeryków mamroczących o zamachu w Smoleńsku - skąd nagle tyle miłości do polityków? Jakiś czas temu w Irlandii pojawiły się plakaty ze spadającym samolotem i z apelem do tamtejszego rządu: kiedy pójdziecie w ślady Polski? Zabawne. Jednak nawet w koncesyjno-etatystycznej demokracji nie potrzeba zamachu, żeby legalnie wymienić Parlament. Przynajmniej w teorii.