niedziela, 14 marca 2010

Antykwariat - prokwariat

Ot, przygoda. Wracałem z uczelni, a śnieg zalegał i piętrzył się gdy brnąłem, przedzierałem się usiłując się przemieścić. Byle przed siebie, myślałem. Byle do przodu. Z nieba sypało jak z dziurawej klepsydry. Mróz. Zimno. Luty. Wiedziałem, że nie muszę się spieszyć, a jednak gnałem w pośpiechu gubiąc parę z ust. Był wieczór, piątek, nie byłem umówiony - słowem - relaks. A jednak nie, czas był moim wrogiem, który zatacza koło, kręcąc i knując z przestrzenią przeciwko mnie. Wtem impuls, przeczucie, patrzę w lewo - boczna uliczka zasypana śniegiem nietkniętym prowadzi w ciemność nieznaną. Skręciłem.

Przede mną plac zamknięty ramą starych kamienic zaginał czasoprzestrzeń ściągając mnie jak zagubioną kometę. Na środku wiatr zdmuchnął śnieg odsłaniając zamarzniętą kałużę - ślizgawka lśniła odbitym światłem z niedalekiej Stokrotki. Po prawej na parterze przycupnął zamknięty zakład krawiecki. Obok zegarmistrz. Po lewej wznosiła się bryła bezkształtna - skutek zatartych wspomnień. Na wprost stara sterta gruzu zasypana śniegiem maskowała schody prowadzące w dół, do piwnic. Schody zdradzało światło. Poszedłem tam. Po chwili byłem w antykwariacie.

Za ladą siedział mężczyzna. Garbaty krótkowidz, na oko pięćdziesięcioletni. Przez moje nagłe najście spróbował się wyprostować, ale przeszkodził mu garb, więc zlustrował mnie tylko spojrzeniem przymrużonych oczu. Powiedziałem dzień dobry. Dzień dobry, odpowiedział. Jakich szuka pan książek? - Zapytał. Nie wiedziałem. Czy mogę się rozejrzeć? Proszę bardzo.

Półki ciągnęły się w nieskończoność, uginając się od starych książek w żółtych okładkach. Rozpadające się woluminy piętrzyły się na podłodze ustawione w metrowych stosach. Chodziłem pochylony usiłując w słabym świetle przeczytać po czym stąpam - jednocześnie czułem, że od tej czynności rośnie mi garb. Powoli traciłem też wzrok. Odwróciłem się gwałtownie, przekonany o daremności moich poszukiwań - tu było wszystko, jak mógłbym więc znaleźć cokolwiek? Odwróciłem się i stanąłem oko w oko z właścicielem. W jego oczach był strach. Bał się, że coś kupię. Mężczyzna od lat nie sprzedał żadnej książki, ale kochał prowadzić swój antykwariat. Kochał być sprzedawcą, ale nienawidził sprzedawania. Rozumiałem go. Pożegnałem się szybko i wyszedłem na śnieżycę.

Jakiś czas później z ciekawości zaszedłem tam znowu. Tym razem sterta gruzu odsłoniła mi tylko łysą ścianę - ani śladu schodów ani antykwariatu. Ktoś nabazgrał sprayem napis "JP na 100%". Ktoś inny umieścił nalepkę solidaryzującą się z kibicami Motoru z zakazem stadionowym. Przeszło mi przez myśl, że być może tracę rozum, a to wszystko było tylko snem, jednak następnego dnia dziwnym zrządzeniem losu spotkałem garbatego sprzedawcę w Leclercu. W Kulturomaniaku starczał przed półką z Harrym Potterem przecierając wciąż chusteczką spocone czoło. Gdy mnie dostrzegł chwycił Więźnia Azkabanu i puścił się biegiem w kierunku pralni chemicznej i optyka. Zdążył zrobić czterdzieści dwa kroki zanim dopadli go ochroniarze i dyskretną przemocą zdołali zaciągnąć na zaplecze. Słyszałem, że się rzucał zadając wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę, więc musieli go uspokoić. Podobno do tej pory od czasu do czasu sika krwią. W wiadomościach powiedzieli, że wreszcie zaczynają się roztopy.

widziano go co potwierdza podpis na liście obecności
ktoś napomknął o innym charakterze pisma ale zamilkł zgromiony
mówiono że utknął tam gdzie można już tylko pluć pod wiatr
wiatr historii

w plecaku miał butelkę po wodzie oraz niedoczytaną książkę
powieść zaczynała się smutno i kończyła jeszcze gorzej
dziurawy but świadczył o starości a nie o przejściach
chował go w nogawce

przemieszczał się nucąc pod nosem znane piosenki
nie wiedział że nuci je dosyć głośno
wszyscy inni wiedzieli
może się zdziwicie ale on wciąż żyje