sobota, 6 lutego 2010

Jefferson Samolot

Poważny człowiek. Kulowski profesor filozofii stwierdził kiedyś, że nawet świetny informatyk, jeżeli nie odbębnił porządnego wykształcenia z zakresu kultury klasycznej, będzie miał mentalność siedmiolatka. Uczciwie wyznam, że zdarzyło mi się było liznąć trochę klasyki i wiecie co? Wciąż uważam, że jako siedmiolatek byłem bardziej zadowolony z życia. Jasne, podobno lepiej być niezadowolonym Sokratesem niż zadowoloną świnią. No ale chociaż bywa i tak, że dopada czasem człowieka jakaś egzystencjalna trwoga, strach przed nicością lub czymś zupełnie nieokreślonym, lęk przed byciem marionetką w rękach obojętnego w swym okrucieństwie losu lub zabawką Pana Boga, której trochę żal, jak pisała Osiecka, to jednak ja mam zamiar napisać o czymś zupełnie innym. Nawet nie o żydowskiej tradycji, ani nic o dybukach! Dzisiaj raj utracony.

Nie pytajcie mnie, czy czytałem ten poemat Miltona, bo i tak powiem, że czytałem. Nie o to chodzi. Chodzi o coś innego. Mój sąsiad na przykład, po obejrzeniu Avatara na swoim kompie dwa dni po światowej premierze filmu, stwierdził że te efekty 3D są do d. Innymi słowy, że są przereklamowane. Nie wdawałem się z nim w spory natury metodologicznej na temat: "czy można uczciwie ocenić film na podstawie pirackiej kopii obejrzanej na kompie?", bo nie chciałbym, żeby ktoś z mojej winy poczuł się jak piach do którego szczają koty. Z drugiej strony jasne jest, że jak ktoś nie ma zaufania do ogólnie przyjętego porządku świata, to nie przejmie się czymś, co rości sobie prawo do "obiektywnej wiedzy co i jak". A tak właśnie jest z tą całą metodologią. Niby dlaczego nie mam prawa wyjaśniać rzeczywistości przez odwoływanie się do bytów zamieszkujących moją wyobraźnię? Ktoś, kto kwestionowałby taki pogląd, posiadałby pewnie olbrzymie włości w krainie nudy.

Wierzcie lub nie, ale wybrałem się do kina na Avatara żeby sprawdzić czy i mnie po projekcji dopadną samobójcze myśli albo chociaż depresja (podobno tak się działo z ludźmi, którzy uświadamiali sobie, że świat przedstawiony w filmie w rzeczywistości nie istnieje). Okazało się, że nie. Efekty 3D były wporzo - nie będę marudził; chociaż w pewnym momencie palmowe liście chlastające cię po twarzy robią się irytujące. Oczywiście mógłbym powiedzieć, że całość to Pocahontas ple ple ple połączona z Matixem i Worldcraftem, ale przecież nie o to chodzi. Po wyjściu z kina pałałem słusznym, acz bezsilnym gniewem na międzynarodowe koncerny czeszące kasę na wycinaniu w pień lasów deszczowych i nawet przyłapałem się na nieśmiałym pragnieniu, by pohasać sobie po lesie za czterometrową Smerfetką. Raj utracony?

Gdy Michael Jackson, w przerwie od hasania za siedmiolatkami po Nibylandii, śpiewał piosenki w trosce o świat, nie tylko ja nie traktowałem go serio. No bo jakie inne przesłanie mógł mieć król muzyki pop, żeby nie zabrzmieć zbyt śmiesznie? Ewentualnie takie, żeby nie łamać serc babeczkom, ale dzieciak i tak nie jest jego. Czasami ludzie zaczepiają mnie na ulicy i pytają, a co ja właściwie mogę wiedzieć o świecie czy złamanych sercach, skoro najdalej od domu oddaliłem się w zeszły wtorek, gdy zagapiłem się i pojechałem trolejbusem numer 153 o jeden przystanek za daleko, a złamane serce miałem wtedy, gdy dowiedziałem się, że nie istnieje święty Mikołaj (skąd oni o tym wiedzą?). Odpowiadam im wtedy: "wypraszam sobie te adpersonalizmy!". No bo przecież nie o to chodzi!

Woody Allen powiedział kiedyś, że jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość. Wydaje się niemal symptomatyczne dla ludzkiej natury, by umieszczać szczęście gdzieś poza dostępną nam codzienność. The truth is out there. Ostatnio doszedłem do wniosku, że jedną z centralnych idei naszej kultury jest koncepcja zbawienia. Zbawienie po śmierci obiecują religie, zbawienie za życia obiecuje nauka, a nawet Nietzsche, kpiąc z obietnic jednych i drugich nie uniknął bakcyla soteriologii, gdy pisał o nadczłowieku. Dla niektórych kinomanów zbawieniem byłaby wizyta na Pandorze. Raj odzyskany to jednak zawsze zaledwie przedsionek do większych roszczeń. James Cameron zapowiedział niedawno, że Avatar będzie trylogią. Fajnie. Ale jeśli chodzi o bieganie po dżungli, to nikt nie zrozumie tego bólu, który odczuwają fani Lostów po obejrzeniu pierwszych odcinków ostatniego sezonu. Jak nie podróże w czasie, to teraz alternatywna rzeczywistość. Nie takiej ostatecznej odpowiedzi oczekiwaliśmy. Wydaje się więc zasadnym postawić wreszcie odwieczne pytanie: a co gdy prawda okazuje się być kłamstwem? I co jeśli wraz z nią umiera w tobie cała radość?