wtorek, 15 marca 2011

Po prostu dzień

Zanim moderacja racjonalisty.pl wlepiła mi kolejnego, utrzymującego się już od tygodnia, 24-godzinnego bana za czepianie się, że mi kasują komentarze (czepianie się kasowania komentarzy podpada pod paragraf 38, który głosi, że nie można komentować działań moderacji - słowo daję, pasuje tutaj bardziej paragraf 22), przeczytałem tam ciekawy artykuł, w którym autor dywaguje, w kontekście ostatniego trzęsienia ziemi w Japonii, co kieruje ludźmi, którzy przeżywszy jakąś tragedię, idą do kościoła żeby się modlić dziękczynnie, chociaż wielu innych nie miało szczęścia wyjść cało z opresji. Skąd ta irracjonalna niemoralność? Albo jak to możliwe, że wszechmocny Bóg, niby taki dobry i w ogóle, a stworzył Japonię na uskoku tektonicznym - może, jak sugerują stereotypowi Amerykanie na facebooku, zrobił to w odwecie za Pearl Harbor? Trudno powiedzieć. Ale na buddyjskiej karmie najlepiej zna się Sharon Stone - w końcu Dalajlama jest jej kumplem.

Tak czy siak, zastanawia mnie, czy nawet w życiu prawdziwego racjonalisty, nie pojawiają się, zaskakująco często, wątki ewidentnie irracjonalne. Weźmy takie "dzień dobry". Co my właściwie chcemy przekazać tym komunikatem? Chwalimy się, że mamy świetny dzień, czy próbujemy rzucić zaklęcie, żeby ten dzień dobrym dopiero się okazał (tertium non datur!)? Jeśli to drugie, to czy nie byłoby rozsądne, żeby pomyśleć nad jakimś bardziej racjonalnym przywitaniem, nie wywołującym skojarzeń magiczno-zabobonnych? Może: niech żyje Darwin (w naszej pamięci)? Ave Dawkins? Wiwat teoria ewolucji!? Absurd? Kiedyś o kanalizacji mówiono, że absurd, bo się ludzie bali straszących wybuchem podziemnych odchodów, a dziś własny kibelek w mieszkaniu to niemal standard. Nie bójmy się absurdów!

Każdy prawdziwy racjonalista, prawdziwy, czyli nie żaden farbowany, co to niby antyklerykalny i pro-ewolucjonistyczny, ale skory żeby współbraci w rozumie "dobrym dniem" straszyć, po pogańsku niemal, musi, ale to musi przyznać, że nawet zwykłe "dzień dobry" nie jest sprawą banalną, gdy pomyślimy o tych wszystkich niewinnych dzieciach, narażonych na codzienny kontakt z zaczarowanym ciemnogrodem. Ktoś mógłby co prawda powiedzieć, że wymyślanie nowomowy pachnie Orwellem nawet wtedy, gdy mydlimy ludziom oczy dobrem hipotetycznych dzieci, ale ja zawsze powtarzałem, że Orwella można z powodzeniem czytać zarówno jako anty-utopistę, jak i instruktażowo - jak sprawić by społeczeństwo rosło w siłę, a ludzie zbyt wiele się nie zastanawiali, bo to im tylko szkodzi.

Zdaję sobie sprawę, że tego typu zmiany potrzebują czasu, by znaleźć sobie miejsce w ogólnym mempleksie naszej kultury. Ale małymi kroczkami... Kiedyś ludzi śmieszył "lunch", a teraz jak ktoś idzie na obiad w stolicy, to tylko na lunch. Z drugiej strony zdarza się czasem, że nawet pozornie korzystne zmiany mogą wyjść komuś bokiem w dalszej perspektywie. Wszak niektórzy obwiniają chrześcijańskich misjonarzy za głód w Afryce, bo oduczyli tam ludzi kanibalizmu. A Bogusław Wolniewicz, prekursor Beara Grylsa, wybitny polski filozof, tłumacz Wittgensteina i obrońca ojca Rydzyka w jednym, zaproponował był kiedyś, żeby zamiast marnować cenne białko, puszkować trupy i wysyłać na Czarny Ląd albo do Azji. Irracjonalne?

Paul Feyerabend, filozoficzny Jerzy Owsiak, powiedział był kiedyś do naukowców - antything goes - róbta co chceta, ludzie, byle byście byli zadowoleni. Nie ważne czy jest to racjonalne czy nie, wszak historia pokazuje dobitnie, że to, co dzisiaj mądre jutro jest głupie i na odwrót. W życiu codziennym oczekujemy jednak istnienia pewnych standardów, które pozwolą nam odróżniać racjonalne od irracjonalnego, a ładne od brzydkiego itd. W chaosie ciężko dobrać nawet parę skarpetek, jak więc można wyobrazić w nim sobie jakiekolwiek życie? Gdy raz wypuścimy Krakena dowolności, może się okazać, że wyzbieranie do kupy tego co wiemy, z gruzów tego, co nam się wydaje, może być zadaniem tylko dla ninja.