piątek, 17 kwietnia 2009

Who's the fella owns this shithole?

Wraz z początkiem kwietnia torrentowych piratów zelektryzowała wiadomość o wycieku X-Men Origins: Wolverine do sieci. Pierwsze euforycznie rozwarte usta próbowano brutalnie kneblować pogłoskami o tym, jakoby profesor Xavier wpadł w gniew Khana, i zagroził filmowym ściągaczom, że deportuje ich poza ostateczną granicę, albo sprawi, że resztę życia spędzą w przekonaniu, że są małymi dziewczynkami. Nie wszyscy się przestraszyli, co tłumaczy odnotowany ostatnimi czasy wyż demograficzny w sferze małych dziewczynek. Tak czy siak, film okazał się roboczą wersją, pozbawioną większości efektów specjalnych, więc fani marvelowskich produktów ogłosili bojkot, FBI ogłosiło wszczęcie śledztwa, a szwedzka prokuratora ogłosiła wyroki więzienia dla właścicieli zatoki piratów (za całokształt altruistycznej, acz godzącej w cudze prawa autorskie, twórczości). Wynika z tego dość jasno, że każdej akcji towarzyszy reakcja, a dziejowa dialektyka rozwija się po heglowsku, podróżując od tezy poprzez antytezę aż do syntezy i tak dalej. Rewolwerowiec nazwałby to ka, buddysta karmą, Konrad T. Lewandowski Zasadą Zachowania Wolnej Woli, a Maciej kołem, chociaż kino i tak obrazuje to dobitniej, uświadamiając nam, że ludzkość po prostu skazana jest na brak wszelkiej ostateczności.

I tak, podczas gdy The Reader proponuje nam nie tylko wgląd w oskarowe uroki Kate Winslet, ale i współczujące spojrzenie na zbrodniarzy wojennych, i chociaż Tom Cruise, z zacięciem godnym galaktycznego władcy Xenu, usiłuje w Valkyrie przedwcześnie uśmiercić Hitlera, to Quentin Tarantino wkrótce przypomni jak się powinno zdrowo myśleć o Niemcach, i ustami Brada Pitta już obiecuje zdzieranie setek nazistowskich skalpów w Inglourious Bastards. Natomiast gdy Mel Gibson ogłosił, że przymierza się do nakręcenia sequelu Pasji, o roboczym tytule: Pasja - Reaktywacja, Dan Brown oskarżył go o plagiat, a wszystkich wykiwał Hebrew Hammer, broniąc święta Chanuka przed złym synem Świętego Mikołaja. A i tak najgorzej na tym wszystkim wyszedł Bogusław Wolniewicz, czepiając się poprawności politycznej, zupełnie jakby zapomniał o istnieniu Gazety Wyborczej.

X Muza, podobnie jak Weapon X, potrafi dotknąć do żywego. I właśnie dlatego najbardziej bolą mnie w kinie wszelkie zmarnowane pomysły. Owo zmarnowanie bierze się przede wszystkim stąd, że gdyby ktoś chciał wykorzystać jakiś oryginalny, fantastyczny pomysł zgodnie z regułami zdrowego rozsądku i podstawową znajomością pragnień przeciętnego człowieka, większość filmów byłaby albo pornosami, albo ociekającymi krwią horrorami typu gore, albo jednym i drugim jednocześnie. Weźmy takie holodeki ze Star Treka. Miejsce, w którym można by do woli symulować trójwymiarową rzeczywistość, uzależniałoby od wirtualnych bodźców bilion razy bardziej niż nasza-klasa od komentarzy pod fotkami ust złożonych w dzióbek.

A taki Bruce Wszechmogący? Przeciętny facet obdarzony boską mocą przez sześć dni realizowałby swoje najmroczniejsze erotyczne fantazje, by wreszcie siódmego dnia w ramach odpoczynku teleportować się na Marsa, tak jak to zrobił na przykład Doktor Manhattan, i stamtąd torturować ludzi takimi potworami jak Son of the Mask albo Dragonball Evolution. Na koniec odczarowałby ludzkość powszechną lustracją, a wtedy moralny i epistemiczny ciężar taśm Michnika, Oleksego czy Beger, byłby jak otworzona puszka Mocnego Fulla przy otwartej kopercie w bergmanowskiej Personie. Jak Armageddon bez Bruce'a Willisa. Jak Will Munny po napiciu się whiskey. Pewna ręka. Celny strzał. Kurtyna opada. Groza.