czwartek, 11 lutego 2010

Nieczytelnia

Profesor matematyki zapytany na wykładzie z zastosowań analizy matematycznej, czy przydaje mu się w życiu ta gałąź wiedzy, odparł, że nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek z niej skorzystał. To przypomina mi dowcip o dwóch facetach lecących balonem. Nagły podmuch wiatru porwał balon w chmury i dopiero po dłuższym czasie mężczyźni dostrzegli w dole nieznany ląd i samotnego człowieka. Krzyknęli do niego: Panie, gdzie jesteśmy? - W balonie! - Odkrzyknął tamten, po czym kolejny podmuch wiatru wyniósł ich znów na znaczną wysokość uniemożliwiając dalszą rozmowę.
- To musiał być matematyk. - Stwierdził po chwili jeden z mężczyzn.
- Czemu tak myślisz? - Zapytał drugi.
- Bo po pierwsze powiedział nam prawdę, po drugie był przy tym niezwykle zwięzły i precyzyjny, a po trzecie, to co nam powiedział, było kompletnie bezużyteczne.
(hihi)

Wbrew pozorom, wcale nie wyzłośliwiam się teraz w odwecie za zarwane noce nad rachunkiem różniczkowym i całkowym. Z perspektywy czasu dostrzegam pozytywne strony tego zajęcia, podobnie jak jeden z filozofów, który stwierdził kiedyś, że żmudna nauka łaciny i starogreckiego pomogła mu wykształcić w sobie dyscyplinę do systematycznej pracy. Ktoś mógłby pomyśleć co prawda, że dzięki nauce łaciny i starogreckiego, powinien się był ów filozof nauczyć właśnie łaciny i starogreckiego... No ale ja nie będę lepszy. Jak powiedział mój nauczyciel po dwuletnim kursie tychże języków: mam nadzieję, że po zajęciach ze mną wyniesiecie przynajmniej bardzo silne przekonanie, że istnieje taki język jak łacina. No cóż, mam nadzieję, że go nie zawiodłem, chociaż, jak to mówią: spes mater stultorum.

Rozpisałem się ostatnio, a wciąż mam wrażenie, że jeszcze się nie wygadałem. Nie łudzę się specjalnie, że spijacie słowa spod moich palców. Jak napisała pewna kobieta, recenzując książkę w internecie, powieść ta była tak dobra i wciągająca, bo nie było w niej zbyt wiele przydługich opisów, które opuściła. Z doświadczenia wiem, że tylko kobiety stać na taką szczerość, a wcale nie podpadam pod kategorię facetów z tytułu poprzedniego wpisu. Aby nieco obronić podejście tamtej kobiety do czytania, przywołam książkę Pierre Bayarda, Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? Autor słusznie prawi, że nie starczy życia na przeczytanie wszystkich książek, więc siłą rzeczy czytając cokolwiek, tak na prawdę nie czytamy mnóstwa innych rzeczy, a to co przeczytaliśmy i tak wciąż zapominamy, albo pamiętamy zupełnie po swojemu. Jesteśmy skazani na surową wybiórczość. Puentą książki Bayarda było to, że ważniejsza od znajomości poszczególnych książek jest umiejętność orientowania się w całej kulturze, oraz sugestia, że jeśli ktoś chce być pisarzem, to lepiej żeby zbyt w książki nie wnikał, bo grozi mu, w skrócie, utrata własnej tożsamości. Tak więc lepiej, zdaniem autora, czytać po łebkach i tworzyć własne książki na bazie urywków z literackich dzieł. Innymi słowy ktoś, kto chce uchodzić za osobę inteligentną, powinien mieć ogląd kulturowej całości. Jak Boris Yelnikoff w filmie Woodiego Allena Whatever Works - należy wyjść "poza obraz".

Socjobiologia ma ambicję, aby wyjaśnić genezę i rozwój tej ideologicznej sfery zwanej szumnie "kulturą". W tym celu posługuje się terminem wymyślonym przez Richarda Dawkinsa: mem. Memy to w skrócie podstawowe jednostki rozwoju kultury, można nawet powiedzieć, że to kulturowe geny, które również podlegają prawom doboru naturalnego. Całość naszej wiedzy, teorie naukowe czy religie to po prostu zbiory memów- mempleksy, które okazały się na tyle atrakcyjne, że niczym wirusy umysłu, zainfekowały ludzkie mózgi i rozprzestrzeniają się dalej "przeskakując" z głowy do głowy poprzez naśladownictwo, wykorzystując do tego na przykład internet, książki czy telewizję. Mem to zwyczaj uściśnięcia dłoni przy powitaniu albo chwytliwa melodyjka, której nie możemy przestać nucić. Memetyka, czyli nauka badająca memy, może być przydatna na przykład w reklamie, podsuwając specom od manipulacji masami, w jaki sposób sprawić, by język giętki i gładki skłonił ludzi do jeszcze większej konsumpcji (zachęcam używania słowa "mem" podczas gry w literaki - zawsze to sprawdzają, naiwniacy). Na marginesie, takie sztucznie generowane podniety to zmora naszej cywilizacji. Jak wybrnąć z tego impasu? Dzisiaj wydaje mi się, że kluczem do tego może być tylko muzyka.