środa, 20 sierpnia 2014

Co ta tęcza

Co za spotkanie. Autobus, zaraz wysiadam, a ten się przysiadł. Gdybym powiedział, jak się nazywał, to od razu byłoby jasne, że wszystko zmyślam. Ot, stary gość. Gdy mówił, pluł małymi, kolorowymi kamyczkami. Nieco to dziwne, ale hej, co za różnica. Przeczesał zakurzoną brodę i powiedział:
– Dzielę ludzi.
Musiałem unieść brwi dość wysoko – wyobraźnia sadysty i matematyka podsunęły mi niepokojący obrazek – bo zaraz:
– Ale nie – zaśmiał się, zreflektowany – nie w sensie, że skłócam ich albo kroję. Tworzę klasyfikacje, rozumiesz. Mam dwie ulubione. Pierwsza jest taka: są ludzie, którzy widząc tęczę, zastanawiają się, co jest na jej końcu oraz tacy, którzy wiedzą, że tęcza w rzeczywistości jest okrągła.
Przyglądał mi się z tym głupim no-przyznaj-jaki-jestem-mądry wyrazem twarzy. Czegoś się musiał nie doczekać, bo znowu:
– Okrągła, czyli że nie ma końca – wyjaśnił.
– Mogłaby mieć koniec w miejscu, gdzie łączy się z horyzontem – zauważyłem ostrożnie i żeby było jasne, jaki jestem ostrożny, dodałem: 
– Chyba.
– Głupiś – kamyczek stuknął mnie w okulary. – Tylko ci drudzy mają pojęcie o czymkolwiek i mówią prawdę.
Drażni mnie, gdy ludzie w autobusie śpiewają lub nawijają o prawdzie, no i zaraz mój przystanek, no i byłem trochę ciekawy, więc żeby przewinąć do puenty:
– A ten drugi podział?
Już zanim otworzył usta wiedziałem, co powie. Nie, żartuję, wcale nie wiedziałem.
– No więc z ludzi wartych uwagi są też ci, którzy znają swoją wartość oraz tacy, którzy tylko znają coś wartościowego – wyrecytował.
– A… – zacząłem z uniesionym palcem, ale wciął mi się bezczelnie w uwagę:
– Jeśli dla tych drugich tym wartościowym czymś są oni sami, to tak naprawdę są tymi pierwszymi, którzy znają swoją wartość.
 Wzruszyłem ramionami. Okropne są takie ubiegnięcia. A ten się jeszcze zaczął znęcać:
– Bo ludzie o to pytają właśnie, że co jeśli ci drudzy bla-bla, więc uprzedzam, żebyś nie zdążył pomyśleć sobie, że mnie, nie wiem, zagniesz. Nie lubię tego, jestem na to zbyt wrażliwy. Wiadomo, możesz sobie myśleć, co chcesz, ale to uczucie, gdy ktoś sądzi, że mnie zaraz zagnie, a okazuje się, że nie, no, to przykre jest. Przykro na to patrzeć.
– Domyślam się.
Zwykle od razu czuję takie rzeczy, ale tym razem dość późno się kapnąłem, że jesteśmy podsłuchiwani przez parskające, chociaż dyskretne w oczekiwaniu na co dalej autobusowe twarze.
– Zaraz wysiadam – mówię, a z tyłu jęk spragnionego rozrywki zawodu.
– Znałem kiedyś gościa – tamten, niezrażony. – Straszny snob. A snob to ten drugi, to ktoś, kto wie, że coś ma wartość. Takiemu nie powiesz, żeby wyluzował, bo nic go nie śmieszy. Chodzi przejęty, że jest ta jakaś wartość, i że nie szanują jej, nie dbają o nią i tak dalej. Jak ja jemu, że dbają, to ten, że za mało. I wciska wszystkim i we wszystko tę wartość, nawet taką powszechną i popularną, tak-o, dla sprawy. 
– Tak-o?
– Tak-o – przytaknął, zrobił taki dziwny gest i strzepnął nagromadzone w zagięciach spodni kamyczki. – A tak naprawdę, to on się tym... Definiuje.
– Jeśli to dla niego ważne... – zacząłem się podnosić i przeciskać. – Mój przystanek.
– Nie powinno się bronić wartości, tylko ludzi – kontynuował. – Bo idee w ucieleśnieniu tylko, a nie w abstrakcji realizują…
No i wysiadłem. Ech, wariaci.