niedziela, 27 lipca 2014

Erotystyka

– No to może zacznę, że niby wprowadzę w temat czy coś. A więc dziewczyna. Rzuciła cię dziewczyna i teraz ty, jako prawdziwy, resentymentem podszyty facet, będziesz się jej czepiał. Opowiesz mi z wybiórczymi szczegółami, jak się starałeś, a ona nie, że ty chciałeś, a ona nic, że ty tak, a ona że… 
– Ejże! Przyznaję, pierwszy raz topię smutki w szczerej rozmowie, ale coś tak czuję, że ten typowo męski koncert żalu powinien się był zacząć bardziej współczująco, szczególnie z twojej strony. Już nic nie mów, niech będzie. Fakt, zacząłeś beznadziejnie, ale to dobrze – mam się do czego przyczepić. Po pierwsze – to nie jest tak, że ja tego potrzebuję, że muszę ciężar zrzucić, wygadać się... Mogę z tym żyć i nikt mi nie powie, że hej, popatrz na duszę tego biedaka, jak on tęskni czy coś. Nie tęsknię, nie cierpię, nic. To nie mój styl. I nigdy by mi do głowy nie przyszło, aby gadać o tych wszystkich byłych dziewczynach, tak typowo o tym nawijać. Więc jeśli jestem teraz typowy, to przynajmniej ironicznie. Może trochę żałośnie. 
– Chodzi ci o to, że sam ze sobą teraz gadasz, że tylko do siebie mówisz? 
– To zdaje się działa lepiej, jak się o tym za bardzo nie myśli. No ale skoro już to powiedziałeś, to pewnie w interesie czytelnika, żeby przypadkiem nie poczuł się później, nie wiem, zaskoczony. I teraz ja zachowuję się dziwnie. No dobrze. Nawet jeśli rozmawiam ze sobą, to przecież wcale nie znaczy, że muszę oszukiwać, faworyzować którąś ze stron, jak podczas samotnej gry w szachy, gdy podkładasz się niby niechcący czarnymi, testując nowy debiut białych, pułapkę albo widły. Tak, wiem, zaraz powiesz, że podstawiam argumenty, że sobie przesłanki podrzucam pod akceptację, byle wygodniej. Ale to już na słowo musisz, musicie uwierzyć, że nie. I tak, zdaję sobie sprawę, że ktoś to przeczyta, że ktoś to może czyta właśnie, ale wierzcie lub nie, ta historia jest prawdziwa. Tak prawdziwa, jak prawdziwe są historie opowiadane przez facetów gadających do siebie. 
– Z tą różnicą, że ty w to nie wierzysz. Nie wierzysz, że jesteś schizem lub innym psycholem; uważasz, że jesteś całkiem normalny. 
– No jestem. A jeśli ktoś pomyśli, że to nie był żart, to, no. Dziewczyna! Dziewczyna, bo to o nią tutaj chodzi, nie żyje. Trudno. Skoro jej już – z oczywistych względów – do niczego nie przekonam, pozostaje mi się tylko komfortowo utwierdzić w swoich na jej temat poglądach. Żartuję przecież. Gdybym nie chciał być obiektywny, to bym nikogo nie prosił o komentarz. Posłuchaj – dwie historie. Najpierw to. Jedziemy nad morze, a tam standard – szum fal, mewy, słońce, mokry piach i ślady bosych stóp. Ona mówi – idź przodem, a ja ci zrobię ładne zdjęcie, jak te ślady za tobą, a ty na ich końcu, taki zamyślony. A ja na to – przecież każdy zobaczy, że kazałaś mi, żebym na końcu tych śladów taki sztucznie zamyślony w tym wykadrowaniu szedł, stał, cokolwiek. Zróbmy inaczej – mówię. I zacząłem bezcześcić gładką od morskiej wody plażę akrobatyką skacząco-turlającą. I ślady to wszystko zdradzały – zamiast lirycznego szwendania, był tam chaos, dłonie, kolana, rozsypania i rozrzucenia piaskowe, a na końcu ja, oczywiście zamyślony, ale z książką jeszcze, jakby nigdy nic, w lekturze. Ona na to, że się wygłupiam, że to pobojowisko plażowe nijak się ma do mojego zamyślenia książkowego, że ślady mówią co innego i że to nie pasuje. A ja, że o to chodzi właśnie, a ona, że nie rozumie i żeby się już nie kłócić, tylko lepiej pójść coś zjeść. No i to wszystko, masz mniej więcej wyobrażenie. A druga historia, podobna, działa się w kosmosie. Odwiedzamy planetę K2–coś–tam, ale co istotne, to nikt tam nigdy wcześniej, wiesz, nie oglądał żywego człowieka. 
– A martwego? 
– No, teraz już tak. Ale wtedy, na początku, jeszcze nie. Więc wychodzimy ze statku razem, ona i ja, prawie jak Adam i Ewa wracający z wygnania…
– No daj spokój. 
– Takie porównanie tylko. Przed nami, że się tak wyrażę niepoprawnie politycznie, zgromadzenie ciekawskich kosmitów. Dziewiczych takich, nigdy wcześniej człowieka niedoświadczonych. No i nie wytrzymałem, złożyłem dłoń jak w Star Treku i mówię, że przybywamy w pokoju i żeby żyli długo i dostatnio. Oczywiście oni w panikę, rozpierzchli się na wszystkie strony, a dziewczyna ma do mnie pretensje, że złamałem ileś tam protokołów i dyrektyw, że straszę niewinne istoty i w ogóle jestem głupi. No ale przyznaj, że ten gest się sam prosił przecież...
– Napędziłeś im niezłego stracha. 
– Przyznaj chociaż, że to było zabawne, że jak na filmie, tylko tym razem naprawdę – wyjście z rakiety, kosmiczne pozdrowienie… 
– Przestało być zabawne, jak jej urwali głowę. 
– No, wtedy już tak. 
 – A ty uciekłeś. 
– Dzikusy. Bo to szalone, kosmiczne dzikusy były. Najważniejsze, że nie doszłoby do tego, gdyby mnie nie skrytykowała, gdyby nie wybiła z rytmu tym sceptycznym kręceniem i wzruszaniem ramion. Wszyscy wiedzą, jak to jest z kosmosem. Z tym metafizycznym kosmosem, który faworyzuje szczere intencje. Jak ktoś ma szczerą intencję i tworzy swoją historię w zgodzie ze swoją wewnętrzną narracją, to nie ma znaczenia, co jest dobre, a co złe. Robisz wtedy tylko to, co słuszne, a inne opcje nie istnieją. Dla mnie słuszne było to, co zabawne, a dla niej to, co prawdziwe. Umieranie nie jest zabawne, ale jest prawdziwe i przy niej – przy tej dziewczynie z jej realizmem i faktami – te wszystkie poważne opcje stały się nagle możliwe. A jeśli coś jest możliwe, to może się stać. No i stało się. 
– Masz rację. No ona faktycznie nie była zbyt mądra. 
– No.