środa, 13 czerwca 2012

A tak naprawdę jest inaczej

W starym domu moich dziadków odnalazł się po latach dawno zagubiony pokój. Ktoś na ścianie powiesił kiedyś płaszcz, ktoś inny palto - z czasem kłębowisko niemodnych ubrań rosło jak gniazdo dla moli zakrywając ścianę, drzwi i w końcu pokój, który nagle i tak po prostu przepadł. Osunął się w niepamięć. Zniknął. A teraz się odnalazł. I było tam wszystko co minęło, i co wróciło nagle w stanie nienaruszonym i zakonserwowanym, chociaż odrobinę zakurzonym. Była tam szafa ze starymi zabawkami. Był zaginiony stryjek - wciąż czytał książkę. Był tam nawet Bóg opuszczony przez swoich wyznawców. Próg, jak trzydziesty ósmy równoleżnik dzielił świat na dwie strony - prawą i lewą. Której było więcej? A którą wolisz? - zapytała stuletnia starowinka, moja praprababka. Nigdy tego nie wiedziałem. Co wolę?

Czasem spotykam kogoś, kto robi coś czego nie rozumiem. A przynajmniej nie rozumiem do końca - czyli wcale. Szybko znajduję wyjaśnienie - pewnie to wariat. Przychodzi, notuje coś w swoim starym, obszarpanym zeszyciku, przeczyta to czasem lub nie. Wysłuchają i podziękują. Snuje ten człowiek swoje myśli w skomplikowany chociaż konsekwentnie zagmatwany wzór szaleństwa. Wariat. Co on tutaj robi? A kto go tam wie. Obserwuję go ukradkiem jak rusza ręką, kiwa głową i mruży oczy. Mruga. Być może zbyt długo tam siedział, zamknięty w tym zapomnianym przez świat pokoju pochylony nad stosami książek. Obłęd. I myślę sobie wtedy, że chciałbym go kiedyś spotkać w Korei Północnej. Na paradzie. W mauzoleum Kim Ir Sena. Wierzę, że on też.

Wyobrażam sobie. Puste ulice zalane betonem wyczekują na tłum naładowany wymuszonym entuzjazmem dla zmarłego przywódcy. Wyobrażam sobie że tak jest, chociaż zawsze mógłbym zmienić reguły gry. Mogliby tam przyjść specjalnie dla mnie. Logika modalna, logika alternatywnych możliwości - wielkie mi coś. Są światy inne niż ten - a przynajmniej mogłyby być - wiem to od dziecka. Gdyby to było prawdą. Gdyby to. Jeśliby założyć. Sytuacje kontrfaktyczne. Czemu nie? Uwierzę w to, gdy spotkamy się w innym życiu, w innym świecie - w Korei. A teraz? Kim Dzong Il nigdy nie chciał mi wysłać zaproszenia do Phenianu. Czasem go rozumiem. Czasami nie. Wiem tylko tyle, że ten mój jeden dzień z życia Korei Północnej mógłby być tym właśnie dniem. Mógłby być wspaniały.

To mógłby być wspaniały dzień, tak jak odnaleziony pokój, w którym od lat, w zakurzonej stagnacji, pielęgnowano szaleństwo. Wstyd się przyznać, ale dzielę z nim smutną tajemnicę. W jego zmaltretowanych zapiskach wszystkie dowody kończyły się zawsze tym samym wnioskiem - wspaniały dzień jest ostatnim dniem. To chwila, którą się konserwuje. A ja odkąd tylko pamiętam, zawsze miałem ten sam problem ze zmianą - może być ona tylko na lepsze lub na gorsze. A gdy lepiej być już nie może? Wtedy zdobywamy szczyt na którym można tylko umrzeć. Gdy jest wspaniale, wszystko jest dozwolone - tak musi być, więc tak trzeba. Wspaniałość zachowuje się tylko przeszłością.

Wiele długich godzin spędziłem zanurzony w tych chorych rojeniach, desperackich próbach ucieczki przed przemijaniem. To dla twojego dobra - zdawał się myśleć tego dnia, gdy podnosił tamten kamień. Byłem skłonny w to uwierzyć, wszak kochał piękno. I fizykę. A stare pokoje pachną pleśnią. To taka zgrzybiała czasoprzestrzeń.