czwartek, 12 lipca 2012

Post wspaniałomyślny

Świadomość. A o czym innym można napisać po lekturze Ślepowidzenia? No, ewentualnie o wampirach, ale to temat na inną okazję - poczekam aż kino (już-już-już rezerwuję sobie bilet!) wypuści ostatnią część Zmierzchu - będzie co porównywać. Świadomość. Ekhm, właściwie to mam wrażenie, że wyczerpałem to zagadnienie nim zabrałem się za nie na dobre (na dobre! hu hu! na dobre!). Ba, po co nawet zaczynać - jaki koń jest - każdy widzi. Spójrzmy na takiego mojego psa. Gdy na przykład mówię mu, że jest tylko bezmyślnym pchlarzem, któremu w całym naszym cywilizacyjnym kręgu nie można przypisać nawet tej hipotetycznej duszy, a co dopiero świadomości, to ten mi zwykle odpowiada, że miałbym problem z udowodnieniem istnienia autorefleksji u własnej siostry (wkraczam na grząski grunt), więc szkoda mu czasu żeby się ze mną gryźć o jego ewentualne życie psychiczne (niby najlepszy przyjaciel człowieka, a jaki pyskaty). No, on woli gryźć się ze mną o kocyk, a ile bym mu nie tłumaczył, że z kocykiem nic mnie nie łączy, to jak grochem o ścianę. Psy!

Każdy kto czytał Ślepowidzenie Petera Wattsa wie, że głównym problemem tej książki jest pytanie o relację inteligencji do świadomości (czy jakoś tak). Akcja rozgrywa się w kosmicznej scenerii, w której transhumanistyczni przedstawiciele ludzkości spotykają Obcych. A Obcy są tak obcy, że hej - no nijak nie idzie się z nimi dogadać. Kosmonauci przyszłości dwoją się i troją (a niektórzy nawet czworzą), jednak pierwszy kontakt, jak pierwsza randka, wywołuje same frustracje - obcy niby coś odpowiadają na zaczepki, ale jakoś tak niemrawo. Bez ładu i składu. Byle jak. Niby inteligentni, ale no, no właśnie. O co chodzi? Książka nie zostawia nas jednak z niczym, co zarzuca się czasem Lemowi i jego Solaris (chociaż w tym przypadku można mu to wybaczyć, wszak nawet to epistemologiczne, solaryjskie "nic" prowokuje mózgi do wysiłku). Ale o ile do samego końca lemowej historii o (myślącej?) planecie nie możemy liczyć na zrozumienie jej tajemniczej struktury, to Watts kusi się o jakąś konstruktywną odpowiedź - wszystkiemu winna jest nasza "cenna" świadomość. Po prostu tak głęboko i nierozerwalnie zanurzyliśmy się we własnym "człowieczeństwie", że jesteśmy ślepi na wszystko, co z samej swojej istoty rozmija się z tym co ludzkie. Jeżeli kiedykolwiek spotkamy więc Obcość, obcość całkowicie od nas odmienną, wszelki dialog z definicji spełznie na niczym. No bo jak obcość to obcość i już.

 No ale (no ale! - okrzyk godowy każdego filozofa rozmiłowanego w wątpliwościach) czy musimy aż kosmitów poszukiwać, żeby metafizyczne dreszcze w kontekście niepoznawalnego w sobie rozbudzić? Pewnie nie. Jak kogoś z natury ciągnie do przynudzania, zacznie zaraz spekulować o Bogu, jak ktoś liczy na naprawdę soczyste odpowiedzi, to skieruje się ku naukom szczegółowym (no co, może nie?), ale najprościej chyba spojrzeć w siebie, przez siebie i na siebie (lub na swojego psa). No cóż, nie ma co się czarować, że naukowcy odkryli czym jest świadomość - wciąż są od tego dalecy. Być może nigdy się tego nie dowiedzą, a ja miałbym nawet na poczekaniu swoją własną "kwantową teorię świadomości", która tłumaczyłaby skąd ten epistemologiczny pesymizm. Moja teoria (moja teoria!) głosi, że podobnie jak zasada nieoznaczoności w odniesieniu do elektronów mówi nam, że sama obserwacja potrafi zakłócić wszelkie pomiary, podobnie działoby się w przypadku skierowania mikroskopu w kierunku naszych neuronów. Możemy świadomości swej subiektywnie doświadczać, ale przy każdej próbie obiektywnego empirycznego jej zbadania zawsze nam się ona wymknie. Oczywiście tak naprawdę wcale w to nie wierzę. Co jak co, ale w kwestii postępu naukowego jestem niepoprawnym optymistą, wierzącym w nieograniczone możliwości ludzkiego intelektu i wszelkim defetystom technologicznym mówię stanowcze - jeszcze się zdziwicie!

 A co gdy poddamy analizie swój własny strumień świadomości, czy dowiemy się wtedy czegoś o jego naturze? Czy ludzie zaczną nagle żyć ze sobą w zgodzie? Czy nauczę się grać na banjo? A może po prostu skapitulujemy w obliczu tej słynnej teorii mówiącej o latarni pod którą jest zawsze najciemniej? Moda na gmeranie w duchowości (uważni czytelnicy powinni zauważyć, że zamiennie używam świadomości, autorefleksji, duszy, duchowości i przeżyć psychicznych - gratuluję spostrzegawczości) przywędrowała do nas z dalekiego wschodu - podczas gdy my, spadkobiercy cywilizacji zachodu, od Talesa z Miletu począwszy taplaliśmy się w problemach dotyczących tego co na zewnątrz, wielcy mędrcy z Indii czy Chin tracili w tym czasie energię na rozmyślaniu o samym sobie. Bilans? Dzięki metafizycznym rozważaniom o świecie mamy dwie wojny światowe, a joginom zawdzięczamy New Age, filmy Bollywood i otwarte furtki dla sił ciemności w umysłach medytującej młodzieży - any questions? Mhm, no to może lepiej siup do puenty:    

Świadomość - Cui bono - jaka z niej korzyść? Ewolucjonistyczne wyjaśnienie zjawisk zachodzących w przyrodzie polega na pokazaniu jak organizmy adaptowały się do zmiennego środowiska. Skoro miliony lat ewolucji wykształciły w nas zdolność do podziwiania zachodów Słońca i filmów braci Cohen, to pewnie umiejętność taka zwiększa w jakimś stopniu nasze szanse na przetrwanie. W Ślepowidzeniu Watts sugeruje, że świadomość to być może zbędna ekstrawagancja, ot wypadek przy pracy ewolucji; można spróbować wyobrazić sobie istoty równie kreatywne jak ludzie, ale pozbawione tego talentu do komplikowania wszystkiego egocentryzmem. Każdemu z nas zdarzyło się w którymś momencie życia doświadczyć bezwarunkowych odruchów, dzięki którym zrobiliśmy coś lepiej i szybciej, niż gdybyśmy musieli poprzedzić taką czynność całym procesem świadomych decyzji. Skoro nasza maszyneria potrafi świetnie poradzić sobie sama, bez cenzora w postaci różnego rodzaju refleksji i wątpliwości, to po co jej taki marnotrawiący energię balast jakim jest to słynne "ja"? Spójrzmy na pszczoły, bzyczące owady na służbie matematyki, jak bez świadomości tego co robią konstruują te wszystkie zadziwiające plastry miodu (przykład z pszczołami jest kontrowersyjny - stopień waszego zadziwienia zależy od tego, czy wychowywaliście się na Pszczółce Mai czy na Roju). A potem rzut oka na humanistów, jak opornie im idzie matma. Może są głusi na kosmos? Na te wspaniałe myśli.