czwartek, 4 kwietnia 2013

Jakie to do pomyślenia


Czasem spotykam kogoś, kto mówi mi, że on to właściwie nie wie o co chodzi, ani tu, w tym zadaniu z matematyki dyskretnej (wszak to tajemnica powinna być), ani tam, w polityce, w Korei Północnej na przykład. Kiwam wtedy głową, nie żebym miał coś do powiedzenia na te tematy, a nawet jeśli, to z doświadczenia wiem, że i tak nie powinienem się odzywać (czemu? No po prostu lepiej nie. Lepiej nie) - kiwanie głową to jeden z tych niemych i łatwych komplementów, na które zawsze łasi są ci wszyscy naciągacze niezasłużonej sympatii i zrozumienia - kumam, kumam. I - ja też, ja też. I wiem, wiem - jestem okropny. A przecież wcale tak nie myślę. No bo przecież gdybym tak myślał, to bym się tym nie chwalił - nigdy nie mów co myślisz przy obcych - to taka praktyczna zasada. Don Corleone approved. Okropne?

 Myślenie. Jaki to niewdzięczny temat. Biorąc się za takie filozoficzne starocie, człowiek któremu miłość do filmów mafijnych nie pozwala mówić o sobie, musi zacząć od kosmitów, a skończyć gdzieś na Bogu. No po prostu musi. A skoro i przy obcych lepiej unikać prywatnych wynurzeń (co bywa i tak bezcelowe przy ich telepatycznych odmianach), a osobowe transcendencje z rzadka dają się zaskoczyć - w końcu większość czasu spędzają na umysłowym szpiegostwie - to może lepiej pójść w zupełnie inną stronę. W jakimś dziewiczym kierunku, myśleniem do tej pory nie skażonym. Na przykład w kierunku bezmyślnym.

 Nie-myślenie. Niemyślenie, podobnie zresztą jak nie-czytanie, ma wśród osób myślących i oczytanych jak najgorszą z możliwych opinii. Jeśli na co dzień czujesz się radosnym bezmózgim zombie, któremu obce są egzystencjalne zmartwienia, a los, przez konieczność lub przypadek, rzuci cię w tłum ludzi znających takie słowa jak, nie wiem, różne mądre słowa, i czytających takich autorów jak, no, różnych z Ameryki Łacińskiej najczęściej, albo z Afryki, to możesz być pewien, że bardzo szybko dadzą ci odczuć kim jesteś i gdzie jest twoje miejsce - że jesteś zombie, a twoje miejsce jest na wydziale prawa. Lub na marketingu i zarządzaniu. Dranie.

Zauważyłem, i ktoś powinien wreszcie docenić moją spostrzegawczość, że ludzie (ludzie!) chętnie zrzucą z siebie zbędną myśl lub dwie, za prosty plan działania - zaplątani w nieprzejrzystych relacjach i dyskretnych konwencjach odbijają się od swoich pomysłów na przełamanie krępującej ciszy. A potem płacz i zgrzytanie zębami, i rozpaczliwe myśli o braku matematyki w komunikacji międzyludzkiej, i tylko drgawki na bezsennym łóżku i rozkopana kołdra. A niemyślenie, ta gimnastyka, ten postapokaliptyczny aerobik, wytęża wszystkie mięśnie na głowie, żeby spowolnić działanie mózgu. A powolny mózg siłą rzeczy rozciąga usta w szczerym uśmiechu. No i rozwija mięśnie. Przynajmniej na głowie. 

No i znając życie ktoś powie teraz, że o czym ja w ogóle, i że nawet jeśli próbuję coś twierdzić, to przecież tylko sam sobie zaprzeczam. A ja pamiętam, zupełnie jakby to było dzisiaj albo wczoraj, albo kiedy indziej, spotkanie grupy wsparcia dla osób z odsłoniętym nerwem towarzyskim - zmaltretowani i zastraszeni oglądali wspólnie filmy o żywych trupach, szukając w nich krwawego pocieszenia. I wierzcie lub nie, ale dostawali je, pocieszenie ukryte w śliskich wnętrznościach rozrzuconych po opustoszałych ulicach i niewidzącym spojrzeniu martwych szwędaczy. A to był zwykły dzień, z rodzaju tych szarych i lepkich, kiedy budzisz się w obcym domu jako ktoś zupełnie inny i zgodnie z wyznaczonym ci na taką okazję protokołem, żyjesz przez kilka godzin cudzym życiem, by wieczorem wrócić znów do siebie, nie mając pojęcia co się dziś właściwie działo. Ale czujesz się szczęśliwy. Też tak macie? Wątpię.