wtorek, 30 grudnia 2014

Arirang, Arirang

Podróże. Czasem wchodzę do autobusu i jadę, ot tak, byle przed siebie, skasowawszy bilet ulgowy, doktorancki, nie ma takich, są, mogę pokazać legitymację i nawet zaświadczenie z uczelni, że prowadzę zajęcia, poproszę, no i co, no faktycznie.
Ruszamy.
Przystanki mijają mnie za oknem jak spragnione miłości zużyte serca, których nikt nigdy nie chciał sobie przeszczepić i wypełnić oksytocyną. Tak, jestem beznadziejny w porównaniach, jak ci ludzie, co to chodzą do kościoła tylko w dni nieparzyste. Ale ostatnio wchodzi staruszka, a ja co, ustępuję miejsca, wciąż to robię, nawet dzisiaj, gdy świat, wszystko, ech, to opowieść na inną okazję, a ona rozsiada się wygładzając zakurzone fałdy wokół ust, oczu i siatek z zakupami, którymi obstawiła się jakby dla utrzymania równowagi.
Zagaiłem życzliwie, bez sensu.
- Wojna - mówię. - Założę się, że pamięta pani wojnę.
- Owszem - przyznała staruszka. Ze zmarszczek na jej czole, nad którym w aureoli siwych włosów skrzypiała ciasno zawiązana babcinowa chusta, dobrotliwie uśmiechał się do mnie papież (zgadnijcie, który). - Podwawelska.
- Co?
- Kiełbasa.
Starość, myślę. Starość, wojna i dewocjonalia. To mi coś przypomniało, więc:
- Założę się, że nie oglądała pani tego nowego filmu, w którym Seth Rogen i ten drugi robią wywiad z Kim Dzong Unem.
- Owszem - znów przyznała staruszka, a spodziewając się kolejnej wypełnionej demencją deklaracji, zajęło mi trochę czasu, żeby przetrawić ciąg dalszy: 
- Oglądałam. Z Jamesem Franco.
Byłem w szoku. Wydawało się, że wszyscy są w szoku, nawet kierowca, bo zatrzymał nagle autobus, ale to tylko przystanek.
- I co, podobał się pani? - zapytałem niecierpliwie.
- Nie - pokręciła głową ze znawstwem. - To gówno.
Tym razem nie byłem zdziwiony. Staruszka wyraziła powszechną opinię, opinię tak powszechną, że zaczynałem powoli powątpiewać w swój uniwersalny gust filmowy, gust, który do niedawna bez większych zgrzytów podzielałem ze światową większością anonimowych krytyków.
- Korea Północna - powiedziałem. - To przecież taki ciekawy kraj.
- O tu się jebnij - rzuciła, stukając wykrzywionym artretyzmem palcem, no cóż, o tu, w to miejsce. Trochę się zdenerwowałem, bo to jak w tych spełnionych koszmarach nieśmiałości, gdy albo boisz się odezwać, żeby nie palnąć czegoś głupiego, albo żeby nikt się nie dowiedział (zwłaszcza ty sam), że po prostu jesteś kretynem.
- Co pani może wiedzieć... - broniłem się, lekko zbity z tropu. - Pani to pewnie uciekała z kina na widok jadącego pociągu.
- Aż tak stara nie jestem.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi.
 Rozmowa utknęła na przełęczy implikatur, porzucona i ranna w stopę. Arirang, zanuciłem w myślach, Arirang.
- A drugą część "Głupiego i głupszego" widziała pani? - zaczepiłem jeszcze, już bezpiecznie, bo odpowiedź mogła być tylko jedna.
- Jeszcze większe gówno - odpowiedziała i papież na jej czole puścił do mnie oko.
- Tak - zasmuciłem się, a staruszka jakby czytała w moich myślach:
- Fekalne gagi wypluwane na wtórną fabułę i głupich ludzi zza gumowej maski naciągniętej na starą twarz Jima Carreya, w którego pustych oczach, do których nie sięgał przyklejony uśmiech, już dawno zgasły ostatnie iskierki humoru, i tylko czerstwe zmęczenie i niezaleczona depresja, demony... To mnie przerażało, to był horror! - staruszka zrobiła wielkie oczy i odsłoniła wielkie zęby (nawet nie pytałem). - Ale nikt mi nie zarzuci, że nie wiem o czym mówię, bo jestem wielką fanką, niech mnie ktoś powstrzyma, pierwszej części, więc należę do kręgu wtajemniczonych.
- Ma pani rację, no faktycznie jest tak, jak pani mówi, ale to z Koreą Północną, to ten film nie był wcale taki zły i to nie tylko mój sentyment do...
- Nie będę się powtarzać.
- Ech - wiedziałem, co mam zrobić. Okropne staruszki.