wtorek, 20 lipca 2010

Straszne rzeczy

Kto zabił Laurę Palmer? - To jedno z niewielu pytań, do dumania nad którymi zdołały mnie skłonić filmy Davida Lyncha - uczciwie wyznam, że dla mnie sens większości jego pomysłów spoczywa gdzieś out there, pod paznokciem ofiary tajemniczego morderstwa lub na jakiejś piekielnej autostradzie, zagubiony i samotny. Czy Bob i ojciec Laury to ta sama osoba? Okazuje się, że nie każdemu wystarcza odwagi by poznać odpowiedź. W każdym razie ja, z gąszczu dziwacznych scen i dialogów wypełniających lynchowskie produkcje wydobywam ich przytłaczający klimat; wydobywam to, co sprawia, że zapadają one w pamięć i budzą lęk wśród różnej maści wariatów. Horror? Wielka mi sztuka - wystraszyć fobiofila. W szwedzkim filmie Dead Snow, opowiadającym o grupce przyjaciół stawiających czoło hordzie ubranych w hitlerowskie mundury zombie, masakra miesza się z komedią. Twórcy Martwego śniegu pokazali, metaforycznie i dosłownie, że potrafią w hollywoodzkim stylu rozprawić się z żywymi trupami nazizmu, które wciąż straszą w ich słynącym z Bergmana i Abby kraju. Horror?

Stephen King powiedział kiedyś, że pisanie horrorów, oprócz sposobu na życie, pełni dla niego funkcję terapeutyczną - wypowiedziany głośno lęk przestaje straszyć. Dla potrzeb wywodu potraktuję to łzawe wyznanie poważnie, aby pokazać, że z podobnej techniki korzystają psychoterapeuci pomagający schizom, robiącym ze strachu w gacie na widok widelca albo kucyka, uporać się z ich śmiesznymi dla reszty społeczeństwa fobiami. Otóż poddaje się tych zbzikowanych krejzoli bezpośredniemu i długotrwałemu kontaktowi z obiektem wywołującym lęk - taka terapia szokowa ponoć łagodzi objawy kuku na muniu czy braku piątej klepki. Ktoś mógłby zauważyć, że autor Lśnienia, dorosły facet drżący ze strachu przed ukrytym w kanałach morderczym clownem, telefonami komórkowymi zamieniającymi ludzi w żywe trupy czy wystającego ze zlewu palca, zamiast pocieszającego poklepania po plecach zasługuje raczej na postukanie palcem w czoło. Czy rzeczywiście? Być może mogłoby się jednak okazać, że nie jeden z nas (a mam głównie na myśli was, świry) po chwili zastanowienia przypomniałby sobie swoje własne stany lękowe (stany lękowe! ojojoj!), wywołane przez muminkową Bukę czy Miasteczko Twin Peaks. Lebiegi.

Jeśli chodzi o naprawdę lękliwe stworzenia, to weźcie na przykład mojego psa. Lecter, zawstydzając oryginalnego właściciela tego nazwiska, drży ze strachu przed piorunami, mikserem, odkurzaczem i oczywiście petardami. Wszelkie moje tłumaczenia, że zachowuje się niezbyt mądrze, wsiąkają jak krew z wyprutych przez żywe trupy flaków w piach (lub w śnieg). Nawet pogadanka o Arystotelesie, który przecież twierdził, że strach sam w sobie nie jest zły, zły może być jedynie stosunek do niego, nie odniosła większego skutku. Arystoteles mógł ględzić do woli, że nie postępuje rozumnie ten, kto lęka się tego, czego lękać się nie należy, a nie lęka się tego czego bać się trzeba, ale czy rzeczywiście świadomość irracjonalności jakiegokolwiek strachu wystarczy aby go przezwyciężyć? Mój pies wie, że nie musi bać się miksera, a i tak na jego dźwięk pędzi do łazienki, trzęsąc się i robiąc wielkie oczy. Od razu uspokoję obrońców zwierząt - nie biegam za psem z mikserem czy odkurzaczem, żeby oswoić go z lękiem - mam za krótki kabel.

Natomiast jeśli chodzi o mnie, to sprawa ulega komplikacji (zawsze lubię myśleć o sobie jako o kimś skomplikowanym). Podobnie jak Dilbert, mój przewodnik po bezdusznym świecie międzynarodowych korporacji, boję się dwóch rzeczy: tego że jak będę spał, to jakiś pająk wejdzie mi do nosa i złoży w moim mózgu jajeczka, oraz że niechcący przyczynię się do zniszczenia ludzkości. Myślicie, że to mało prawdopodobne? W takim razie nie słyszeliście o solipsyzmie. Jeśli ten filozoficzny pogląd jest prawdziwy, to cała rzeczywistość jest wytworem mojego umysłu. I to jest prawdziwy lęk wart lękania. Odkąd uświadomiłem sobie taką możliwość przestałem sypiać. Nie śpię. Podtrzymuję świat w istnieniu. I co wy na to?

Po obejrzeniu filmu Dead snow przypomniałem sobie, że to właśnie jeden ze szwedzkich neonazistowskich zombie zlecił kradzież napisu Arbeit macht frei z bramy obozu w Auschwitz. Pomysł, by przedstawić tę wciąż jątrzącą historyczną ranę w formie horroru, w którym nowe pokolenie sieka na plasterki wstydliwą, na wpół martwą, na wpół żywą pozostałość szwedzkiego flirtu z hitleryzmem, wydał mi się genialny. To kwintesencja terapeutycznego horroru. Natomiast gdy Adaś Miauczyński, gamoniowaty bohater filmów Marka Koterskiego, cierpiał na nerwicę natręctw, jego horror dopiero domagał się lekarstwa. Dolegliwość Miauczyńskiego skłania dotkniętych przez nią ludzi, aby wykonywali różne idiotyczne czynności pod groźbą strasznych rzeczy, które miałyby się wydarzyć, gdyby zaniechali tego rytuału. Gdy ktoś zaczyna wierzyć w kosmiczne siły, jego styl życia ulega radykalnej zmianie - rozum zawsze przegra z magią. Zdziwilibyście się, jak często się to zdarza. Chciałoby się jednak czasem zapytać, parafrazując Agnieszkę Chylińską, córkę Nergala i Dody: kiedy wreszcie powiecie sobie dość, ciamajdy? Jako że ostatnio sam pokonałem mój własny straszny lęk przed kosmitami, to mam moralne prawo udzielić rady tym wszystkim miłośnikom lotów nad kukułczym gniazdem - jeżeli się boisz, to przestań.