sobota, 5 września 2009

Korespondencyjna terapia logopedyczna

Uprawianie jogi, jak obiecują klasyczne teksty Yoga Sutry, skutkuje czasem uzyskaniem nadprzyrodzonych zdolności, takich jak na przykład lewitacja lub umiejętność drapania się stopami po plecach. Jednak na wyższym poziomie wtajemniczenia zdarza się, że umysł jogina osiąga fizyczną przewagę nad materią, umożliwiając mu dowolne majstrowanie przy rzeczywistości. Gdyby ktoś zapytał się takiego jogina, czemu nie przyjdzie mu do głowy, żeby podokręcać kilka śrubek w tym podobno, jak pisał Leibniz, najlepszym z możliwych światów, odpowiedziałby on, drapiąc się leniwie lewą stopą po prawej łopatce, że nie może tego zrobić z szacunku dla pierwszego jogina, który dawno temu ustanowił świat takim, jakim jest. Zrozumiałe. Wygodne, ale zrozumiałe. Chyba?

Platon, ustami Sokratesa, wykładał w swoim Państwie, że jedynie sprawiedliwe rządy filozofów zaprowadzą w świecie ład i prządek, tak samo jak kierowanie się w życiu rozumem, zapewni jednostce prawdziwe szczęście. Jest sprawą oczywistą, że filozofowie, miłośnicy mądrości, przedkładając dobra wyższe nad niższe, mimo, że nie potrafią lewitować jak jogini, to mają lepsze pojęcie o dobru samym w sobie, niż ciemny motłoch zajęty bezmyślną egzystencją, wypełnioną troskami o sprawy materialne, czy radosnym płodzeniem dzieci. Gdy mędrzec wkracza w taki chaos z wykoncypowanym modelem harmonijnego państwa, kwestie takie jak kastowy podział społeczeństwa, administracyjne kojarzenie par, czy kolektywne wychowywanie wspólnych dzieci, mimo, iż na pierwszy rzut oka przerażające, wydają się konieczne i ze wszech miar pożądane, a być może nawet i znajome. To nic, że historia uczy, iż każdy narzucony odgórnie raj, okazywał się przedsionkiem piekła. Wszak, jak rzekł był kiedyś Hegel, jeśli fakty nie pasują do systemu, tym gorzej dla faktów.

Jeśli zadaniem wszelkich "filozofów" (nawet tych samozwańczych) byłoby, poprzez głoszenie "prawdy", oświecanie ludzi (często zupełnie wbrew ich woli, a czasem i na siłę), to nie jest pewne, czy ludzie (rozumiani jako statystyczne masy) w ogóle mają chęć zostać oświeconymi. Gdy filozof zobaczył i wie, oraz, o zgrozo, w swojej naiwności zamierza to ogłosić, najczęściej okazuje się, nikt nie kuma, o co mu chodzi. I chociaż jesteśmy chyba skłonni założyć, że rzeczywistość istnieje obiektywnie, niezależnie od nas, to to, jak się nam ona jawi, jest już konsekwencją interpretacji. Ideałem byłoby, gdybyśmy mieli w intelekcie świat takim, jakim on jest - to byłaby nawet klasyczna definicja prawdy. Jednak my mamy w swoich głowach to, co mamy, a w jakim stopniu faktycznie odnosi się to do "obiektywnej rzeczywistości” jest kwestią… odpowiedniej perswazji. Mistrz, który zdaje sobie z tego sprawę, twierdzi, że wie – ale nie powie. Po prostu. W jaki więc sposób zdobywa posłuch? Dzięki subtelnym wygibasom.

Harry Frankfurt w swoim krótkim eseju On bullshit (Co polski wydawca delikatnie przetłumaczył jako O wciskaniu kitu), próbuje uwrażliwić czytelnika na zalew czegoś, co ksiądz Tischner nazwałby „gówno prawdą”. Wciskanie kitu opiera się na zjawisku, gdy ktoś unika mówienia prawdy, chociaż nie chodzi mu o kłamanie. Jego intencją jest wywarcie na słuchaczach odpowiedniego efektu, najczęściej w celach marketingowych. Takie subtelne czarowanie jest sztandarowym założeniem speców od public relations czy trenerów NLP (Programowanie Neuro-Lingwistyczne. Notabene, sama ta nazwa trąci przesadą, typową dla wszelkich wciskaczy kitu). W takim ujęciu substytutem prawdy są "gesty i miny", za pomocą których dany wciskacz kitu próbuje uwieść publiczność. Okazuje się jednak, że zjawisko bullshitu dotyczy nie tylko polityki, czy domokrążców sprzedających pasty do zębów albo bezprzewodowy internet, lecz dokonuje się w niemal każdej dziedzinie ludzkiej kultury. Od teologii (niezbadane są wyroki boskie) przez muzykę popularną (utwory Rubika sprzedawane jako "muzyka poważna") po literaturę (Coelho jako metafizyk). Ale okazuje się, że nawet filozofia nie jest wolna od tej trucizny, co próbował udowodnić Alan Sokal w książce Modne bzdury. Sokal, podszywając się pod nieznanego filozofa, zdołał opublikować w poczytnym magazynie postmodernistycznym, artykuł zawierający zlepek bzdur, ubranych w szaty naukowo brzmiących terminów. Transgresja granic: ku transformatywnej hermeneutyce kwantowej grawitacji, bo taki tytuł nosił ów artykuł, narobił sporo zamieszania, gdy okazało się, że przyjęty z okrzykami podziwu tekst, okazał się prowokacją. Podobny eksperyment, na gruncie polskim, przeprowadził psycholog Tomasz Witkowski, publikując równie bezsensowny artykuł na łamach czasopisma Charaktery.

Czy to znaczy, że obiektywna prawda nie istnieje, albo że nie jest nam dostępna, a nawet jeśli jest, to brakuje nam chęci, aby ją poznać? Czy jesteśmy skazani na wieczne robienie się nawzajem w konia? No cóż, będę z wami szczery – to całkiem prawdopodobne. W końcu wystarczy przecież, że jakiś „mistrz” mądrze wygląda, że ma opinię eksperta czy autorytetu w tej czy innej dziedzinie, że mówi z przekonaniem, czy to z telewizora czy z ambony. Nie mamy możliwości wszystkiego zweryfikować. Wyciszmy więc swe sumienia i zaspokójmy w ten sposób ciekawość, a machiaweliczne podejście do innych pozwoli nam wtedy bez skrupułów bogacić się kosztem ich naiwności. Z drugiej strony, czy z braku fundamentów dla naszych przekonań, nie grozi nam popadnięcie w nihilistyczny sceptycyzm, z którego być może jedynym ratunkiem byłoby rozpłynięcie się w Nirwanie? No cóż, na pocieszenie dodam, że na kanale Zone Club wyświetlają program o nauce jogi.

zgodność intelektu z rzeczywistością
to podstępny warunek dla prawdy
mistrz twierdzi że wie
ale nie powie

poznanie rodzi się w bólach
to znaczy najpierw jest ból
mistrz ma ciężką rękę
nie powiem

nie rozumieją mnie. stop
skarżę się kiedyś w telegramie
a mistrz daje błyskawiczną odpowiedź

zamknij oczy
unieś rękę
pochyl głowę