poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Jestem legendą

Pierwsze zdanie. Drugie. A teraz trzecie - blog ewidentnie ewoluuje w zastraszającym tempie. Przy czwartym czuję się już niczym Gombrowicz, a dziennik rozrasta się jak plama na ścianie z klasyki Bajmu. Idzie nowe. Oczami wyobraźni widzę to, co każdy szanujący się zakłamany idealista - rzesze oświecanych i prowokowanych, podających na kolana i pląsających w rytm tanga libido, bezradnych wobec umysłowych tworów wpadających do internetowej puli memowowej jak do wszystkożernej śmieciarki. Tylko po co, zapyta jakiś zblazowany nihilista, podczas pięciominutowej przerwy od samobójczych myśli. Nie ważne, odpowiem, bo znając życie, to żaden zblazowany nihilista już nie zdąży tego przeczytać. Tak więc myśli niech się piętrzą nad zamiary i szkielety ludy. I niech fermentują. Zobaczymy co z tego będzie.

Początki są trudne. Wie o tym każdy, kto kiedykolwiek się urodził. Najtrudniej dorastać w całkowitej alienacji, o czym również wiedzą ci, którzy tego próbowali. A jest to niełatwe, ponieważ zawsze pojawi się ktoś, kto musi wsadzić swoje trzy grosze do wychowania. I nie ważne, czy ten ktoś właśnie przeczytał jakąś mądrą książkę dla początkujących rodziców, czy dyktują mu to jego samolubne geny. Ważne jest to, że gdy jakaś dojrzała (lub wciąż jeszcze doglądająca) istota spotyka niedojrzałą, to zaczyna się odwieczny proces prostowania, czyli upychania w formy odlane z tworzywa twardszego od adamantium - tradycji. Taki Mowgli, wydawać by się mogło - niewinne dziecko, kwintesencja naturalnej moralności z pięknych snów Rousseau. A co się okazuje? Od najwcześniejszego dzieciństwa poddawany bezlitosnej indoktrynacji w wilczym stadzie, w wieku zaledwie 25 lat wyjeżdża do Amsterdamu i walczy o spadek po Romulusie, by zafundować niedźwiedziowi Baloo dostęp do szerokopasmowego Internetu - patrz osobny artykuł w Gazecie Wyborczej: "Wszystkie drogi prowadzą do dżungli".

Przykłady można mnożyć w nieskończoność, co chętnie bym zrobił, gdyby moi czytelnicy mogli mi poświęcić nieskończenie wiele czasu (A czego pewnie nie zrobią, ofiary popkultury i wiecznego pośpiechu...). Ale weźmy takiego Małego Księcia (smocze języki znowu zaczną mi coś insynuować, że coś zbyt często go biorę - ale kto by się słuchał smoczych języków. Może oprócz Theodena.) W każdym razie, ów książę, ogłupiony przez Różę, wylatuje w kosmos, bo zaczyna go wkurzać nawet jego stary kumpel - Baobab (w niezwykle rozwlekły sposób relację Księcia z Baobabem przedstawił Aronofsky w The Fountain. Co ciekawe, według Aronofsky'ego tylko joga powstrzymywała księcia przed szaleństwem, podczas jego skądinąd fascynującej misji by jako pierwszy człowiek w dziejach postawić stopę na słońcu - jedyny i ostatni kosmonauta, który zdobył słońce nie tylko legalnie ale i w pojedynkę).

Ale kończąc mnożenie przykładów. Samotny góral wylegujący się na hali osaczony przez zdeprawowane owce oraz najdramatyczniejsze przypadki dzieci, które w ciągu pięciu lat jezuici zamieniali w ludzi dają ponury obraz rzeczywistości. I chociaż moje skojarzenie może wydać wam się teraz luźne i całkowicie wydumane, to najtrudniej dojrzewają własne przemyślenia, a szczególnie te zamknięte w dziennikowych szufladach. Bez kontaktu z drugim, bez buberowskiej zasady dialogicznej, bez ja i ty, po prostu nic się nie dzieje. Totalna stagnacja i skostnienie. I właśnie dlatego, bogaty w nowe doświadczenia zdobyte w trakcie szturmu na plażę Omaha podczas zarwanej nocy przy Medal of honor, postanowiłem wyskoczyć ze słoika z formaliną i zamienić gorzkie żale na prywatnej stronie Worda, jarzącej się na ekranie monitora niczym elektroniczna ściana płaczu (czemu nikt mnie nie czyta, czemu? O Boże!) na internetowy blog. I jestem dziś pewien dwóch spraw. Po pierwsze, wojna to długie okresy nudy poszatkowane krótkimi chwilami strachu (chyba, że mamy szczęście i trafiamy od razu do Normandii, wtedy zawsze coś się dzieje) oraz nic tak nie pobudza do myślenia jak durne komentarze internautów. Tak więc śmiało.

3 komentarze:

  1. Tak sobie czytam Twojego bloga i martwie sie czy przypadkiem nie gryzie Cie jakas depresja?

    Moze to tylko projekcja moich wyobrazen o Tobie, ale zawsze mi przypominales wrazliwego chlopaka, ktorego "cos" gryzie. Patrzac na Ciebie zawsze widzialem siebie kilkanascie lat mlodszego. Ty tego tak nie odbierasz i nigdy nie bedziesz. To ja tak widze Ciebie. Ale widzac Ciebie, widze siebie.

    Chore? Nie, nie sadze. To tylko zbitek mysli, ktore bez rozwiniecia nie znacza nic. Sa tak enigmatyczne, ze az nudne.

    Kiedys moze napisze wiecej... jesli pozwolisz oczywiscie.

    Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
  2. depresja?
    powiedziałabym raczej, że studiowanie filozofii weszło mu na mózg i wyłazi uszami:)

    pozdrawiam
    siostra worka:D

    OdpowiedzUsuń
  3. najgorzej jest gdy szukamy głębi a znajdujemy tylko płytką kałużę...

    OdpowiedzUsuń