poniedziałek, 2 marca 2015

Przychód okoliczności

Ludzie. Siedzimy przy stole, ja-my-oni, ale bardziej ja jednak lub bardziej oni tylko, a jak oni, to niechętni, podejrzliwi, że ich stwarzam na bieżąco w obserwacji, w załamaniu funkcji falowej. Ale był tam też profesor i każdy wie, że gdy profesor przy stole a ludzie wokół, to pewnie dyskusja i konkurs na najlepszy wynik. No i faktycznie, dyskusja i konkurs na najlepszy wynik, więc - the game is on - chłopak przede mną rzuca wysłużonymi kośćmi, które toczą się po stole podskakując niezgrabnie i radośnie, a nikomu nie jest teraz do śmiechu.
- Cztery, pięć i trzy... – czyta nadruk na martwych sześcianach, gdy prawdopodobieństwo krzepnie z superpozycji do zaktualizowanego konkretu. – W sumie dwanaście. Dwanaście na osiemnaście – mówi niepewnie. 
Znad wyniku pierwszej próby - bo co to znaczy i co z tym zrobić - spoglądamy na profesora, gdy z zatroskaną miną otwiera nabrzmiałą kopertę, a skąd brał te koperty, przecież nie powiem, że z ministerstwa; prędzej z wydziału fizyki lub teologii lub ech, wszystko jedno. A to zawsze był mój ulubiony moment, ta chwila, gdy zawartość koperty w kontekście przedustawnym namaszczała arbitralnych bohaterów lub gasiła, ad hoc, nadzieję.
- W zeszłym tygodniu było czternaście – stwierdza profesor wytrząsając zawartość przesyłki, interpretacje w zalążkach reguł, które podrywają się ze stołu jak pracowite, włochate pająki, snując między nami sieć nowych relacji, oplatając nasze wielkie mózgi i nieprzeczytane książki.
Profesor upewnia się jeszcze:
– Czternaście, tak? 
Kiwamy głowami w bijącym od profesora huraganie możliwości, wśród szurania pajęczych odnóży.
- A dzisiaj dwanaście...
Dziewczyna po lewej drga nagle i dość głośno, triumfalnie, zachłystując się powietrzem, ale też z nieokreśloną pretensją, panicznie, rozgarniając pajęczyny: 
- Owszem, czternaście, ma pan profesor całkowitą rację, że tydzień temu było czternaście, a miesiąc temu, i przepraszam, ale muszę to powiedzieć, miesiąc temu wypadło piętnaście!
- Piętnaście? - dziwi się profesor, mieszając palcem atmosferę, mieszając także dziewczynę, próbując zamieszać nas wszystkich.
- Czternaście, a wcześniej piętnaście i dzisiaj dwanaście? Bo to nie jest wszystko jedno!
Wtedy ktoś inny, cicho, tak cicho, że niemal wcale w tym zamieszaniu profesorskim i w tych sieciach pajęczych, wyściubiając zaledwie koniuszek nosa:
- Jedenaście...
Nic z tego, pająki nie próżnują a powietrze drży.
Czekamy. Czekamy na krzesłach, podczas gdy w górze, nad nami, sufit. I mgła.
Profesor podnosi rękę.
- Dwanaście - mówi wreszcie.
- Dwanaście - powtarza ręka.
- Dwanaście na osiemnaście – uzupełnia tamten, pierwszy, z nadzieją w głosie, z nienawiścią do wszystkiego, co czternaste lub piętnaste, ale z miłością nieufną do dwunastu, z miłością już szczerą do tych niezmiennych osiemnastek.
- Niech będzie – zgadza się profesor. – Ale co wy na to?
No i się zaczyna. Zaczyna od tego, że dwanaście, ale mogłoby być trzynaście (wcale nie), dwanaście na osiemnaście (siedem z dziewięciu!), ale nie na osiemdziesiąt, bo to żart! Wszyscy się śmieją, niektórzy głośniej od innych. Oczywiście, że żart, a nie dyskryminacja, więc osiemnaście. Ale co to znaczy? Że coś, że nic, że trochę tak-jakby, ale koniec końców doświadczenie, życie zweryfikuje, a wybór, decyzja, może być tak albo tak. Albo nie. Dyskusja unosi się nad stołem, fizycznie unosi, w oparach reguł, w siatce pojęć i liczb, intuicji i stochastyki. I pająków, skąd pająki, nie wiem, nie cierpię pająków, o Boże, pająki są okropne a to jest realne, bo nie tylko dźwięki i drżenie powietrza, lecz także grawitacja, wzajemne przyciąganie i promieniowanie tła. Bez sensu, prawda? A jednak. Nie biorę w tym udziału sprawiając wrażenie znudzonego, że dajcie spokój, ile można, no ile, te wszystkie liczby lub lata, koncepcje i prawdopodobieństwa. Ot, cały ja. Tam dyskusja, a tu cyklon nudy pustoszy mnie w zwolnionym tempie i pająki na lepkich odnóżach, robaki w dziwnych, powykręcanych słowach, bo tak naprawdę, w końcu to przyznam, to nie wiem, nic nie wiem, nie mam zielonego pojęcia. O niczym. I to także ja. Ale nagle coś spada na mnie drgając niedojrzale w przedśmiertnych konwulsjach i już wiem, i ulga, i czekam na moment, gdy ogłoszę publicznie, że tylko szkoda było wcześniej mojego wysiłku. Bo cała sztuka polega na tym i każdy zna kogoś, kto tę nudę nieszczerą nieumiejętnie rozpyla cmokając pod nosem ustami w dzióbek, z oburzeniem bezpłodnym, zaciskając pięści i krzyżując ramiona. Bo to widać. Ten strach podszyty nudą i arogancją. Widać to bardzo wyraźnie. 
Zgłaszam się. 
Cisza. 
Teraz ja.
- Pewien mędrzec powiedział był kiedyś – erudycyjnie zamiatam- że jeśli czujesz się źle, to przestań czuć się źle i zacznij czuć się świetnie. Zacznij czuć się świetnie zamiast tego. 
- To bardzo ciekawe – przyznaje profesor i pająki rozbiegają się na wszystkie strony chowając za książkami i za św. Tomaszem. – Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. 
- Nie?
- Nie.
- Hm.
Później rozchodzimy się do domów, a następnego dnia świat jest nieco starszy. 
Dzień później zresztą też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz