niedziela, 3 maja 2015

Brzydkie słowa dotykają życia

Zabawne. Lub nie, hej, przecież to nigdy nie jest obiektywne. Facet. Znacie ten typ (znacie lub nie znacie) – przeżył wojnę czy inne ludobójstwo, napatrzył się na zło tego świata i teraz snuje się bez celu w tę i z powrotem, a wiatr szarpie jego płaszczem utkanym z traumy, depresji, cokolwiek. I kiedy myślisz już, że nic bardziej cię nie wkurzy, jakaś wariatka jeszcze, prosto do ucha: 
– Weź podejdź do niego. 
– Co?
– Podejdź i zagadaj.
– Daj spokój.
– No idź. 
No i poszedłem. Może gdybym nie dawał sobą manipulować i nie był taki ciekawski, a skoro daję i jestem, to ech. No i powlokłem się bez sensu wgapiając w to posępne i bezcelowe snucie przede mną, w te rozwiane poły płaszcza (jak skrzydła kruka), w te rozwichrzone włosy (niczym pióra) i to obłąkane spojrzenie (też dosyć ptasie). 
– Hej – zawołałem. – Jak leci? 
Zatrzymał się, gdy podszedłem ciągnąc za sobą czyste niebo jak latawiec, z ciepłym światłem nad zielenią Dongmakgol i ciszą przesiąkniętą bzem, jaśminem czy co tam kwitnie o tej porze roku. U niego zaś – z każdym krokiem coraz większy – skruszony beton hotelu Ryugyong i samotny wiatr z pustych pokoi, który szarpał go wściekle za płaszcz i włosy, podczas gdy jego oczy płoną, chmury krzyczą, zimno, strach, łzy giną w deszczu. 
Ale dziwne – pomyślałem. 
– Ale dziwne – powiedziałem, a ten nic. Odwróciłem się do wariatki; uśmiechnięta pomachała do mnie wachlarzem i wystawiła kciuk w górę – jeden kciuk, drugi, trzeci (?) – pokazała też kolano i wydaje mi się, o Boże, że pokazała kawałek śledziony. No wariatka, ale przyjąłem ten gest ze zrozumieniem.
– Dziwne – powtórzyłem. – Ale chyba się powtarzam – dodałem jeszcze. – Chyba się powtarzam? – powtórzyłem erotetycznie (ho-ho!). – Na bank się powtarzam. 
– Nie przejmuj się – tamten, wreszcie, przekrzykując huragan. I za chwilę: – Albo nie, przejmuj. 
– To jak w końcu. 
– Przejmuj się albo nie przejmuj, co mnie to...
– Ejże! 
– Przejmuj się! – huknął nagle, ożywiony, wymachując rękami jak jakiś demoniczny kurczak. – Nie przejmuj się! Przejmuj, nie przejmuj, przejmuj, ko-ko-ko!
To ostatnie mogło mi się przesłyszeć, ale i tak byłem wstrząśnięty, no naprawdę się przejąłem, i gdy zdałem sobie sprawę, że wieczorem z nerwów pewnie znów nie zasnę, ten na nowo zaczął kręcić. 
– Ale tak serio, to może jednak się nie przejmuj – powiedział łagodnie i cicho, gdyż wiatr jakby zelżał. – Bo tak zupełnie, zupełnie już poważnie, to przecież to nieważne.
– A co jest ważne? – zapytałem nieśmiało, bo może w końcu się czegoś dowiem, wszak wojna i ludobójstwo, szkoła życia.
– Ważne... – uśmiechnął się pod nosem i coś tak czułem, że zaraz zacznie ściemniać. – Ważne, żeby nie być banalnym erudytą, o, to jest ważne, pod tym bym się podpisał.
– Ha, tylko jak tego uniknąć?
Wzruszył ramionami, odwrócił się na pięcie i zaczął się rozpędzać w odejściu (powrocie) do swojej małej palingenezy (nieźle, co?).
– Quo vadis? – zawołałem, ale nic nie odpowiedział. Patrzyłem za nim, dopóki nie rozpłynął się we mgle jak, nie wiem, jak jakiś rozmgielniacz. Jest coś takiego jak rozmgielniacz w ogóle? Pewnie nie. Po chwili dopadła mnie tamta, nienormalna. 
– Jak było? – zapytała wariacko. – Fajny, co?
– Ty chyba nie jesteś zbyt normalna. 
– Ha! – zaśmiała się. – Spójrz – pokazała na coś palcem. – Nad tobą czyste niebo a u niego wiatr i deszcz psują mu fryzurę, u ciebie zieloność, a on powtarza historię. Co ty na to?
– Nie znam się na tym, w ogóle na niczym prawie, ale wojna, ludobójstwo czy co tam, to chyba jednak zmienia ludzi, więc no. – I żeby było jasne, że nie jest mi obcy ciężar istnienia:
– Więc no.
– E tam – ona. – Znam go od dawna i on zawsze był taki-taki, ten deszcz i duchy...
– Duchy? 
– No. 
To dało mi do myślenia. Dało do myślenia. Dało. Hej, dawanie do myślenia! A, no i jeszcze to.
– Wiesz może, czy jest coś takiego jak rozmgielniacz? To takie coś, co się rozpływa we mgle zwłaszcza w tajemniczych okolicznościach.
Słowo daję, nic tak nie zbija z pantałyku, jak wariat, który patrzy na ciebie jak, no cóż, jak na wariata, a gdy ty sam do końca nie wiesz czy jesteś, no wiecie, i ta natrętna myśl, że może to nie ona, on, ale ja, może to ja jednak... Ale zabiłem jej ćwieka, bo rozkminiała to dosyć długo.
– Nie, chyba nie – powiedziała w końcu, ale czego mogłem się spodziewać po mudang.
– No właśnie – przytaknąłem i widząc u niej pierwsze tego dnia zmieszanie, skłoniłem się nisko i powiedziałem:
– Zatańcz.
Spełniła moją prośbę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz